Więcej światła!
Znajdujący się na ołtarzu wieniec z czterema świecami przypomina nam, że co roku o tej porze wchodzimy w czas Adwentu. Co niedziela zapala się kolejną świecę — coraz więcej światła! To symbol przypominający, że nasze życie i cała historia, to oczekiwanie na więcej światła. Chrystus powróci w pełni światłości, powróci razem ze swoimi świętymi i z aniołami Bożymi.
Zobaczmy, co o Adwencie powiedział papież Benedykt XVI[1]. Powiedział tak:
„Adwent jest czasem czuwania na modlitwie i radosnego wychwalania Boga. Bóg powołuje nas do wspólnoty ze sobą. Urzeczywistni się ona w pełni, gdy Chrystus powróci. On sam podejmuje się przygotować nas do tego ostatecznego, decydującego spotkania”.
Mamy zatem wizję celu życia: Bóg powołuje nas do wspólnoty ze sobą. Mamy też wizję drogi, podczas której Bóg nas przygotowuje „do tego ostatecznego, decydującego spotkania”. Ale zobaczmy dalej:
„Przyszłość zawarta jest w teraźniejszości […]: w obecności samego Boga, w Jego nieprzemijającej miłości. Nie pozostawia On nas samych ani na chwilę, tak jak ojciec i matka nie przestają nigdy śledzić wzrastania swych dzieci”.
„Przyszłość zawarta jest w teraźniejszości”, to znaczy, że już dziś decyduje się to, co będzie jutro. I dalej:
„Uświęcenie to dar Boga i Jego inicjatywa. Człowiek jednak jest wezwany, by odpowiadać całym sobą, tak by nic nie pozostało wyłączone. […] Przyjście Chrystusa znajduje się w centrum historii ludzkości, a kończy ją Jego chwalebny powrót”.
Pierwsze przyjście Chrystusa w Jezusie z Nazaretu, opisane w Ewangelii, znajduje się w samym centrum historii ludzkości, a historię kończy „Jego chwalebny powrót”.
„Każdemu wyznaczył zajęcie”
Zobaczmy, jak możemy w świetle powyższych słów zrozumieć orędzie słowa Bożego. Myślę, że wynika z tego jasno, że początek roku liturgicznego, wraz z pierwszą niedzielą Adwentu, to nie tylko zapalenie świecy na wieńcu adwentowym, ale że to jest także początek nowych zadań — zadań we wspólnocie i zadań osobistych.
Wsłuchajmy się uważnie w to, co Pan Jezus powiedział uczniom i co zapisano w Ewangelii według św. Marka:
„Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie. Bo rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał” (Mk 13,33n).
To jest obraz całej historii, tej historii, w której my też jesteśmy. Pan Jezus mówi, że to jest podobne do sytuacji, gdy właściciel posiadłości udał się w podróż. Zostawił dom, zabudowania, posiadłości, pola i „powierzył swoim sługom staranie o wszystko”, zatroszczył się: „każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, aby czuwał”.
Tak wygląda chrześcijańska wizja historii świata i chrześcijańska wizja historii życia każdego z nas. Co to znaczy, że właściciel posiadłości udał się w podróż? Chodzi o właściciela posiadłości świata, Syna Bożego, który udał się w podróż do nieba. My nazywamy to wniebowstąpieniem. Domem, który zostawił jest — w szerszym znaczeniu — świat stworzony, natomiast w znaczeniu węższym domem Bożym jest Kościół (por. 1 Tm 3,15). Zostawiając dom, zatroszczył się nie tylko o to, aby był odpowiednio obsługiwany, ale żeby również piękniał i wzrastał: „powierzył swoim sługom staranie o wszystko”.
Kto jest tym sługą, któremu Jezus wyznaczył zajęcie?
Co to znaczy, że Jezus jest moim Panem? To znaczy, że słucham, co On mówi. Nie tylko słucham, ale jeszcze jestem posłuszny. To jest treść słów: „Przyjąć Jezusa jako Pana”, czyli przyjąć Kogoś, kto mi dostarcza orientacji życiowej, wskazówek, poleceń, a ja jestem posłuszny. Jeśli posłuszny nie jestem, to Jezus moim Panem nie jest. Wtedy jestem sam sobie panem. To jest sobie-państwo. Jeżeli więc Jezus jest naszym Panem, to my jesteśmy Jego sługami, którym powierzył „staranie o wszystko”.
Dzisiaj jest dobry czas, żeby odnowić w sobie poczucie zaangażowania. Chrześcijanin nie jest widzem, nie jest konsumentem, ale jest człowiekiem zaangażowanym w sprawy Boże, w dom Pański. Jezus zostawił swój dom, a sługom — czyli tym, dla których jest Panem — zostawił staranie o wszystko i to nie tylko ogólnie, lecz „każdemu wyznaczył zajęcie”. Nie tylko niektórym, nie tylko jakimś wybranym, jednemu procentowi — zajęcie wyznaczył każdemu. Nazywamy to powołaniem życiowym. Jeśli ktoś nie odkrył powołania, to powinien je odkryć, bo on je na pewno ma. Natomiast odźwierni są to pasterze Kościoła, którzy czuwają nad tym, w jaki sposób w domu Bożym słudzy wypełniają zadanie, które każdy ma.
Wezwanie do długotrwałego trudu!
Co to może znaczyć „staranie o wszystko”? Wszystko, co w życiu robimy, jest dane przez Boga: praca zawodowa, relacje z ludźmi, od rodziny poczynając przez wspólnotę, przyjaciół. To wszystko mieści się w tym, że „powierzył swoim sługom staranie o wszystko”. Jednak dzisiaj chciałem o jeszcze jednym staraniu powiedzieć, również bardzo ważnym i kto wie, czy nie najważniejszym. Jest też staranie się o kształtowanie własnego wnętrza, o to, co jest w środku, o serce. Jest to wezwanie do trudu! I to do długiego trudu — który się nie skończy. Jeśli ktoś nie lubi się trudzić, albo owszem, lubi się trudzić, ale krótko, a potem czeka na dłuuuugie wakacje, to nie — Bóg wzywa do trudu i to do trudu długiego. Wymaga z naszej strony przeciwstawiania się duchowi tego świata.
W każdej epoce jest jakiś bezbożny duch tego świata i być może w naszych czasach najbardziej potrzeba nam przeciwstawienia się modzie na szybki sukces. Przykład: wyczytałem też kiedyś w gazecie, że pewien artysta procesuje się z jednym z miast w Polsce o tysiące dolarów. A dlaczego? Otóż jego dzieło sztuki wywieziono na złom. A było to tak, że pracownicy sprzątający trawnik, znaleźli cztery belki stalowe: trzy leżały jedna koło drugiej, a czwarta leżała w poprzek. I oni je po prostu wywieźli na złom, nie wiedząc, o co chodzi. A o co chodziło? Chodziło o dzieło sztuki! A ponieważ dzieło sztuki było bardzo drogie — ono wędrowało z miasta do miasta jako wystawa — więc teraz jest proces o zniszczenie wartościowego dzieła sztuki (tak je ocenili znawcy).
Niedawno byłem w Głogowie i oglądałem tam inne dzieła sztuki. Niektóre miały setki lat i były pieczołowicie odnawiane, rekonstruowane, bo Głogów był bardzo zniszczony w czasie II wojny światowej, ale widziałem też rzeźbę współczesną. Ja się zupełnie nie znam na plastyce, więc mam bardzo utylitarne podejście do tego typu problemów. I jedno, co mi się rzuca w oczy — że te współczesne dzieła, o których wspomniałem, nie wymagają nakładu pracy, nie wymagają specjalnego wysiłku, trudu. Człowiek nie musi się napracować. A przypomniałem sobie to wszystko podczas lektury książki George’a Weigla, biografa Jana Pawła II, autora książek: „Odwaga bycia katolikiem” oraz „Listy do młodego katolika”. George Weigel w swojej książce opisuje proces powstawania Kaplicy Sykstyńskiej w Rzymie, jej wystroju i wyposażenia. Pisze tam, że jest to najbardziej niezwykła sala na świecie. Ma dokładnie wymiary świątyni Salomona. Miliony ludzi przybywają, aby podziwiać piękno wystroju, freski sufitowe, Sąd Ostateczny Michała Anioła, sceny z życia Chrystusa, Mojżesza, o stworzeniu natury, ludzkości, ale najbardziej zwróciło moją uwagę, ile to wymagało wysiłku i pracy. Sąd Ostateczny powstawał 6 lat. Samo wykonanie projektu fresków o stworzeniu i o Noem — 4 lata. To były bardzo pracochłonne dzieła! Michał Anioł zużył tam solidny kawał życia! To nie było jedno popołudnie! To był potężny kawał życia, który zostawił przy wykonaniu tego dzieła. Samo oczyszczenie tych fresków zabrało kilkanaście lat. To długa, ciężka i mozolna praca!
Kiedy słyszymy w Ewangelii słowa Pana Jezusa: „powierzył swoim sługom staranie o wszystko” i kiedy — między innymi — myślimy o tym, że mamy starać się o swoje wnętrze, to nie myślimy o jakimś szybkim, błyskotliwym pomyśle, nad którym zastanowimy się najwyżej pół godziny. Nie, to nie jest sprawa błyskotliwego pomysłu na pół godziny. To jest sprawa wysiłku, pracy i trudu na długo — na tak długo, jak będziemy żyli. To jest wysiłek na całe życie!
Jesteśmy rzeźbiarzami swojego życia
Rok liturgiczny to długi czas, trwa cały rok i przypomina nam, że zadania życiowe są długie i trudne. Nie mamy przed sobą zadania wpaść na szybki, błyskotliwy pomysł, zabłysnąć i o to będzie chodziło Panu Jezusowi. Nie, jesteśmy raczej zaproszeni do takiego wysiłku, który jest właściwy dla rzeźbiarzy, ale niekoniecznie takich, którzy w jedno popołudnie coś zdziałają, lecz takich, którzy dopiero po dziesięciu latach mówią: „Moje dzieło, moja rzeźba, mój fresk jest gotowy”, którzy pod koniec życia mówią: „Zrobiliśmy to”, „Bardzo się natrudziliśmy”.
„Myśmy gliną, a Ty naszym twórcą. Dziełem rąk Twoich jesteśmy my wszyscy” (Iz 64,7).
To, co robię z moim życiem, jest podobne do powstawania rzeźby. Jeżeli mamy do czynienia ze stworzeniami nierozumnymi — planeta, kamień, roślina, zwierzę — to Pan Bóg praktycznie jest jedynym twórcą takiego stworzenia. Stworzył i już. Jeśli natomiast mamy do czynienia ze stworzeniem rozumnym — anioł albo człowiek — to Pan Bóg jest twórcą, ale nie jedynym: człowiek też jest twórcą. Pan Bóg zaprasza do współ-pracy. Taki jest cel obdarzenia człowieka rozumem i wolną wolą. Kamień nie ma rozumu i wolnej woli, dlatego jaki jest, taki jest. Człowiek ma rozum i wolną wolę, dlatego jest taki, jakim go Pan Bóg stworzył oraz jest taki, jakim sam siebie tworzy. Owszem: „Myśmy gliną, a Ty naszym twórcą. Dziełem rąk Twoich jesteśmy my wszyscy”, ale zobaczmy, jak to komentuje papież Benedykt XVI: „Uświęcenie to dar Boga i Jego inicjatywa. Człowiek jednak jest wezwany, by odpowiadać całym sobą, tak by nic nie pozostało wyłączone”. Uświęcenie zatem jest darem Boga i Jego inicjatywą — to spłynęło z góry — ale człowiek „jest wezwany, by odpowiadać całym sobą”, tak by nic w jego życiu z tego dzieła nie pozostało wyłączone.
To jest wysiłek na całe życie i nie da się tego przyspieszyć, tak jak się nie da przyspieszyć wzrastania dzieci. Jeżeli dziś dziecko ma rok, to za rok będzie miało dwa lata — tego się nie da przyspieszyć! — a kto chce poczekać, żeby miało 21 lat, to musi czekać 20 lat. Nie da się tego zrobić inaczej. Dokładnie tak samo ma się sprawa ze wzrastaniem duchowym, z rozwojem naszego wnętrza. To jest zadanie na lata, na całe życie. O tym też słyszeliśmy w liście św. Pawła, gdzie jest napisane, że „świadectwo Chrystusowe utrwaliło się w was” (1 Kor 1,6). To jest coś, co się musi utrwalić, coś, co musi dojrzewać. Nie wiemy, ile mamy na to czasu. Niektórzy ludzie żyją bardzo krótko. Nawet niemowlęta potrafią odejść z tego świata. Czy to znaczy, że Pan Bóg nie miał dla nich planu? Miał — miał taki krótki plan. To Pan Bóg oceni, na ile takie niemowlę ukształtowało w sobie świadectwo Chrystusa. My nie tego wiemy, ale Pan Bóg wie. Niektórzy mają kilka lat, niektórzy kilkanaście, niektórzy kilkadziesiąt, niektórzy mają ponad sto. To do Pana Boga należy wymierzanie, ile tego czasu mamy. My wiemy jedno — to, co powiedział prorok:
„Wychodzisz naprzeciw tych, co radośnie pełnią sprawiedliwość i pamiętają o Twych drogach” (Iz 64,4).
Droga życia jest po to, aby nie tylko na nią wejść, lecz także aby nią iść, aby wzrastać. Na tym polega droga chrześcijańskiego życia, że wzrastam, czyli także troszczę się i dbam o swoje wnętrze. Kiedy św. Jan od Krzyża napisał dzieło o chrześcijańskim wzrastaniu, to nazwał je „Droga na górę Karmel”. Jemu życie kojarzyło się nie z jakimś błyskiem, z czymś, co błyskotliwie zaistnieje, tylko z czymś, na co wejdę i będę szedł. Nie jest to jednak droga donikąd, bez celu — to jest droga „na górę”. Dobrze wiemy, co w Biblii dzieje się na górze — co się dzieje na górze Synaj, na Syjonie, na górze Tabor, górze Przemienienia, górze Wniebowstąpienia — na górze ludzie spotykają Boga! To nie jest droga donikąd, tylko droga prowadząca do celu! Nie jest to droga samorozwoju, samospełnienia, rozwinięcia swojego potencjału humanistycznego. To nie jest droga na jakąkolwiek górę — to jest droga na górę Bożą! Góra Karmel, to góra, gdzie prorok rozmawiał z Bogiem! Jest zatem i droga, i Boża góra, i bardzo biblijny, bardzo Boży cel.
Bardzo mi się to skojarzyło z początkiem Adwentu, bo Adwent to nie jest zaproszenie do krótkiego błysku. Adwent to zaproszenie do ciężkiej harówki. Ale chrześcijanin jest zwykle zadowolony, gdy się go zaprasza do ciężkiej harówki. To mu daje satysfakcję. Wtedy wie, po co żyje. On właśnie żyje po to, żeby wykorzystać i talenty naturalne, i charyzmaty, i wspólnotę, i swoje miejsce w Kościele. Po to właśnie dostał obdarowania, narzędzia, żeby to robić. Tylko leń ma ideał, żeby leżeć w hamaku i się nie przejmować. Człowiek odpowiedzialny jest zadowolony, jeśli się może napracować, ponieważ w ten sposób tworzy swoje życie. Jednak uwaga! Tej twórczości nie mierzy się tym, co widać na zewnątrz! To nie jest tak, że jak ktoś wybuduje most, to wykonał wielkie dzieło, a jak ktoś tylko wychowa dziecko, to nie ma sukcesu. Takiej miary u Pana Boga nie ma! Tylko Pan Bóg wie, jaka jest miara mojego wykorzystania czasu, zdolności, łaski, charyzmatów.
Zechciejmy o tym wszystkim pomyśleć dzisiaj, kiedy się zapaliła świeca pierwsza. Zechciejmy pomyśleć za tydzień, kiedy się zapali świeca druga i kolejne adwentowe świece. Zechciejmy o tym pomyśleć za rok, kiedy się zapali znowu kolejna świeca i zechciejmy pomyśleć, że wszystko to — wysiłek, praca, droga — przybliża nas do tego, o czym dzisiaj Pan Jezus w Ewangelii mówił. Właściciel świata udał się w podróż. Dom zostawił. Powierzył sługom staranie o wszystko i każdemu wyznaczył zajęcie. Odźwiernemu przykazał, aby czuwał i to będzie trwało nie wiadomo jak długo: „Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie”. Może z wieczora, może o północy, może o pianiu kogutów, a może rankiem. Czuwajcie więc, bo przyjście Chrystusa znajduje się w centrum historii ludzkości, a kończy historię Jego chwalebny powrót. Amen.
Przypisy
[1] Papież otworzył nowy rok liturgiczny, http://serwisy.gazeta.pl/kosciol/1,64807,3035400.html (27.11.2005).