3. Dawne wieki życia konsekrowanego - szkoła Bożego Słowa


bp Andrzej Siemieniewski

"TROSZCZYĆ SIĘ O SPRAWY PANA..."

3. DAWNE WIEKI ŻYCIA KONSEKROWANEGO – SZKOŁA BOŻEGO SŁOWA

Kiedy życie zakonne zaczęło przybierać bardziej zorganizowane formy i zaczęło się konstytuować życie monastyczne, głównym motywem było dać jak najwięcej przestrzeni dla Słowa Bożego. Skoro w klasztorze jest na to więcej czasu i więcej możliwości, niech będzie wiele okazji do napełniania się Bożym Słowem! Kiedy pod koniec IV wieku i w wieku V organizowano życie konsekrowane, stało się ono miejscem nieustannego wystawiania się na głos Pana Boga[27]: "Z weselem wodę czerpać będziecie ze zdrojów zbawienia" (Iz 12,3). Pismo święte jest historią, z której możemy z radością czerpać. Jest też zapisem świętej historii, której kolejne rozdziały dzieją się w naszym życiu. Nieoczekiwane spełnianie się w naszym doświadczeniu scen biblijnych to też "dokonywanie w sercach wiernych cudów, które zdziałałeś w początkach głoszenia Ewangelii".

3.1 Życie konsekrowane miejscem życia Słowem

"Niech [Bóg] da wam światłe oczy serca tak, byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i czym przemożny ogrom Jego mocy względem nas wierzących – na podstawie działania Jego potęgi i siły" (Ef 1,8-19).

Jezus głosił Ewangelię o Królestwie, ale nie zmienił politycznych realiów ziemskich królestw. Królowie ziemscy zostali w swoich pałacach, ze swoim wojskiem, rządem i policją. Jezus przychodząc na świat w Betlejem nie chciał odebrać politycznej władzy Herodowi, ani Cezarowi w Rzymie, chociaż ogłosił później, że sam jest Królem. Był nim jednak na innej zasadzie, otwierając ludziom oczy, aby zobaczyli, "czym jest nadzieja powołania" i aby "z radością czerpali ze źródeł zbawienia".

Patrząc na werset z Listu do Efezjan (1,18-19) chcemy prosić, by Pan Bóg otworzył nam oczy, byśmy tak widzieli rzeczywistość, jak Jezus ją widział, gdy przed wiekami chodził od miasta do miasta. Niech Bóg "da nam światłe oczy serca", niech wypełni nasze ciemności swoim światłem i niech rozjaśni swoją łaską to, na co patrzmy. Dlaczego? "Byśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania". Nadzieja na to, czego oczekujemy, czyli na życie wieczne, ale również nadzieja na dziś. Byśmy widzieli "bogactwo chwały dziedzictwa wśród świętych", aby chrześcijanin mógł się poczuć dziedzicem Króla.

3.2. Klasztorna szkoła św. Augustyna

Św. Augustyn podpowiada nam, co to znaczy medytować nad usłyszanym Słowem. Używał słowa ruminatio, czyli przeżuwanie[28]. Jest czas, kiedy słuchamy Słowa Bożego, gromadzimy je w sobie, a potem przychodzi czas, żeby je przeżuć. To ważne – nie szukać ciągle nowych biblijnych fragmentów, ale zostać z tym jednym, może nawet niedługim tekstem i nim się delektować. Niech jedno zdanie z Biblii napełni pamięć, niech powraca wielokrotnie, by przeniknęło głębiej serce. To sprawi, że ze Słowa wydobędzie się całe bogactwo. Wielu mistrzów życia duchowego zachęcało na przestrzeni wieków do przeżuwania Słowa, by wydało większe owoce. Bogactwo Słowa Bożego jest nieskończone, bo to słowa samego Boga i w czasie medytacji możemy z niego czerpać tyle, ile jesteśmy w stanie przyjąć. Przypomina to zaczerpnięcie przez zmęczonego wędrowca kubka ożywczej wody w upalny dzień z kaskady wodospadu. Kiedy po kilku łykach czuje się nasycony, spostrzega, że strumienie wody dalej płyną i że nie zdoła ich wyczerpać przez całe życie!

Przeżuwając Słowo będziemy stopniowo odkrywać, że Jezus głosił Ewangelię o czymś, o Królestwie. Ewangelizacją jest zatem głoszenie Królestwa. Chociaż dzisiaj często każdą pozytywną aktywność w Kościele nazywa się ewangelizacją, bywa to jednak słowo „na wyrost”. Skoro Jezus głosił Ewangelię o Królestwie, to ewangelizacja jest głoszeniem i szukaniem Królestwa Bożego. Skoro Królestwo Boże jest w naszym życiu na zasadzie „już i jeszcze nie” („już” jest obecne, ale „jeszcze nie” w pełni), to użyjmy porównania zaczerpniętego ze współczesnego życia politycznego. Królestwo Wielkiej Brytanii jest odległe od Polski. Ale w pewnym sensie jest jednak i u nas obecne przez swoją ambasadę. Ambasada to miejsce rzeczywiście należące do odległego Królestwa, które za jej pomocą faktycznie jest obecne w naszym kraju. Dlatego można porównać Kościół do ambasady Królestwa Bożego. Chociaż Królestwo Boże ciągle dopiero nadchodzi ("przyjdź Królestwo Twoje"), to przecież także jest już obecne ("Królestwo Boże w was jest").

a) starożytna szkoła nowej ewangelizacji

Przyjrzyjmy się teraz Kościołowi jako ambasadzie Królestwa Bożego sięgając do Wyznań św. Augustyna. Znajdujemy tam opis spotkania jeszcze nieochrzczonego Augustyna z pewnym Pontycjanem, który był już chrześcijaninem i przyszedł z wizytą do Augustyna, kiedy ten miał już około 30 lat. W Wyznaniach spotkanie zostało opisane w następujący sposób:

"Siedliśmy więc i rozmawialiśmy. Nagle Pontycjan zauważył na stojącym w pobliżu stole, przeznaczonym do gier, książkę. Wziął ją w ręce, otworzył i ze zdziwieniem stwierdził, że to apostoł Paweł. Afrykańczyk spodziewał się raczej jakiejś książki związanej z tą oratorską profesją, która mnie wyniszczyła. Uśmiechnął się i patrząc mi głęboko w oczy, powiedział, jak bardzo się cieszy, że tu, najbliżej mnie, znalazł tę właśnie, i tylko tę, książkę. Okazało się, że był to chrześcijanin, wierny Twój sługa, który często przed Tobą, naszym Bogiem, klękał w kościele, modląc się długo i żarliwie. Kiedy mu powiedziałem, że bardzo dokładnie studiuję pisma apostoła Pawła, zaczął mi opowiadać o mnichu Antonim z Egiptu. Słudzy Twoi niezmiernie czcili imię tego męża, ale nam było ono dotychczas nieznane.

Zaskoczony, że nic o nim nie wiemy, Pontycjan szczegółowo nam opowiadał o Antonim, abyśmy wreszcie poznali postać tego wielkiego człowieka. Nie mógł się nadziwić, że nigdy przedtem o nim nie słyszeliśmy. My zaś zdumiewaliśmy się tym, że oto tak niedawno, właściwie w naszych czasach, dokonałeś Panie, tak wielkich cudów w siedzibie prawdziwej wiary, w katolickim Kościele. Wszyscy więc byliśmy zdziwieni: my – że to były rzeczy tak wspaniałe, on żeśmy dotąd o nich nie słyszeli"[29].

Pontycjan zobaczywszy w domu nieochrzczonego Augustyna leżące na stole listy św. Pawła zaczyna ewangelizację. Zdawał sobie sprawę, że Augustyn doskonale zna treść listów, a mimo to nie bardzo w to wszystko wierzy. Wtedy Pontycjan zaczął mu opowiadać: to, co jest tam napisane, staje się rzeczywistością przed naszymi oczami; to, co przeczytałeś jako teorię, jest faktycznie przeżywane we wspólnotach i to całkiem niedaleko; to, co zapisano na kartach książki leżącej u ciebie na stole, jest wypisane w ludzkich sercach: można pójść i zobaczyć to na własne oczy! Co miał na myśli Pontycjan mówiąc, że tekst słów Apostoła z zapisanych kart przenosi się do serc i życia? Podał przykład wspólnoty zakonnej. Oto są niedaleko takie wspólnoty ludzi, którzy wierzą i żyją tak, jak napisane jest w biblijnych tekstach.

Św. Paweł napisał – "nieustannie się módlcie" (1Tes 5,17), a wspólnota zakonna nieustannie się modli. Apostoł napisał – "Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyją, lecz żyje we mnie Chrystus" (Ga 2,19-20), a w klasztorze ludzie żyją ukrzyżowani dla świata, prowadząc życie wiary w Chrystusa. Samoświadomość tych, którzy łączyli się we wczesne wspólnoty zakonne w IV wieku była właśnie taka: my wprowadzamy w życie Pismo święte; to, co jest w napisane w Biblii, realizujemy w codzienności. Na tym polegał argument Pontycjana wobec Augustyna – co czytałeś jako ciekawą teorię, jest praktyką życia tych ludzi; ty czytałeś to jako ciekawe myśli, a oto są tacy, dla których jest to regułą życia.

Taka była świadomość i nastawienie serca osób życia zakonnego w tamtym czasie. Pismo święte było ich regułą życia. Późniejsze ujęcie praktyki życia konsekrowanego w praktyczne reguły zakonne było rzeczą wtórną. Poszczególni dawcy reguł zapisywali to, czym w ich wspólnotach już wcześniej się żyło. Pomagali żyć Słowem Bożym w codzienności. Jeżeli mnisi słuchali reguły św. Bazylego, to nie dlatego, że Bazyli to napisał, tylko dlatego, że pomógł im bardziej wprowadzać w codzienność Słowo Boże. Tak samo reguła św. Augustyna. Pomagała tak żyć, aby od rana do wieczora wprowadzać w życie Pismo święte.

Było wiele innych reguł, np. Pachomiusza, ale fundamentem ich autorytetu i mocy nie było to, że pochodziły od słynnych osobistości. Reguły przyciągały, gdyż ich autorzy mieli uczniów, którym pomagali wprowadzić w życie głębokie pragnienie życia Słowem Bożym. Jeśli jest napisane w Piśmie świętym o bezżenności dla Królestwa Bożego, to będziemy tak żyć i zapiszemy to w regule. Jeśli jest napisane w Piśmie świętym o sprzedaniu wszystkiego i pójściu za Panem Jezusem, to my zapiszemy w regule sugestie, jak to zrobić, żeby to było praktycznie możliwe.

Dziesiątki takich myśli i wskazówek z Ewangelii i z pism św. Pawła znalazło miejsce w zakonnych regułach, by można było praktycznie według nich żyć. To jest mentalność, która nieco się dzisiaj zatarła. W motywowaniu do życia zakonnego albo się sięga do coraz to nowych dokumentów kościelnych, albo do dokumentów założycielskich zgromadzeń, a ucieka nam to, o czym Pontycjan mówił Augustynowi w pierwszej ewangelizacji – są niedaleko od nas ludzie, którzy żyją Słowem Bożym.

W słowach, które Augustyn usłyszał od Pontycjana, decydująca była rola modlitwy. Dziś często skupiamy się na praktycznych dziełach, na robieniu czegoś pożytecznego. Musimy jednak pamiętać, że oprócz tego, co „się robi”, ważne jest to, kim się „jest”. Przypomnijmy sobie werset z Pierwszego Listu do Koryntian:

"Chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień. Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie. I doznaje rozterki. Podobnie i kobieta: niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem, i duchem. Ta zaś, która wyszła za mąż, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać mężowi" (1Kor 7,32-34).

Jest tu troska o "sprawy Pana", ale jest też troska o to, aby "się przypodobać Panu" i "być świętą ciałem i duchem". O ile w dzisiejszej mentalności bardziej zwraca się uwagę na troskę o "sprawy Pana" (czyli to, co się robi), o tyle w pierwszych wiekach chodziło bardziej o ten drugi aspekt, o troskę o "przypodobanie" Panu. O tym mówił Pontycjan Augustynowi, o oazach, które zakwitły na pustyni:

"Następnie zaczął Pontycjan opowiadać o wspólnotach zakonników żyjących w klasztorach, o ich obyczajach tchnących Twoją słodyczą, jak też o płodnych pustyniach, krainach pustelników; o tym też nie wiedzieliśmy dotychczas nic a nic. Nie wiedzieliśmy nawet tego, że tuż, w Mediolanie, za murami miasta znajdował się klasztor pełen dobrych braci, pozostający pod pieczą Ambrożego. Pontycjan opowiadał i opowiadał, a my siedzieliśmy bez słowa, zasłuchani"[30].

Na pustyni duchowej zakwitły oazy modlitwy, pustynia stała się płodna. Modlitwy wznosiły się do Boga, śpiewano Psalmy. W dużych wspólnotach starano się modlić na zmianę, żeby modlitwa trwała nieustannie. Były to wspólnoty braci i sióstr, którzy żyli dla Królestwa Bożego, mieli wszystko wspólne, modlili się i żyli Słowem Bożym. To było świadectwo życia pierwszych wspólnot zakonnych. O takich wspólnotach opowiadał Pontycjan i to była ewangelizacja, której doświadczył św. Augustyn. Pontycjan nie cytował Augustynowi tekstów z Pisma świętego, gdyż wykształcony Augustyn znał je lepiej od niego. Zamiast tego pokazał przykład realizacji Słowa w praktyce[31].

Tak rozumiano życie monastyczne w owych czasach. Było ono realizacją Pisma świętego w życiu codziennym. Wprawdzie większość ludzi nie może żyć Słowem Bożym tak radykalnie (bo przecież rodzina, praca, codzienne obowiązki…), ale we wspólnocie zakonnej można bardziej dosłownie zrealizować słowa Pisma świętego. Pontycjan dodał, że niedaleko, za murami miasta, jest taki klasztor, że można tam pójść i zobaczyć na własne oczy, jak żyje się Ewangelią. Członkowie wspólnoty nie są oczywiście aniołami. Są zwyczajni jak wszyscy inni, mają swoje problemy, ale jedno ich wyróżnia – przyjęli styl życia Pana Jezusa. Augustyn zanotował, że "ich obyczaje tchną Bożą słodyczą".

Częścią tego ewangelizacyjnego świadectwa Kościoła sprzed 1600 lat była relacja o św. Antonim, który zmarł w 356 roku. Oznacza to, że kiedy Pontycjan o nim mówił, upłynęło zaledwie około 20 lat od końca jego życia (to mniej więcej tyle, co dziś od śmierci Matki Teresy z Kalkuty). Do tego Antoni żył w Egipcie, bardzo daleko od Mediolanu, gdzie toczyła się rozmowa z Augustynem. Nie bylo wtedy mediów elektronicznych, ani żadnych środków przekazu oprócz ustnych opowiadań, a w dodatku w Egipcie mówiono wtedy po grecku, a nie po łacinie. Pontycjan opowiadał o Antonim "i nie mógł się nadziwić", że Augustyn nigdy o nim wcześniej nie słyszał! Wynika z tego, że po tych dwudziestu kilku latach w Kościele wszyscy wiedzieli o Antonim (tak jak dzisiaj wszyscy wiedzą o Matce Teresie z Kalkuty).

b) na wzór mnicha

Pontycjan, opowiadając o św. Antonim, wydobył z jego życia to, co było podobne do sytuacji św. Augustyna. Najpierw więc, przygotowanie do wiary w rodzinie. Antoni za młodu chodził do kościoła, a chrześcijaństwo w III wieku w Egipcie było już dobrze zakorzenione. Pewnego dnia w drodze do kościoła zastanawiał się, co znaczy biblijne zdanie, że uczniowie Pana mieli wszystko wspólne. On sam pochodził z rodziny w miarę zamożnej. Jego rodzice wcześnie zmarli, a on odziedziczył po nich majątek. Gdy przyszedł na liturgię, usłyszał czytanie o bogatym młodzieńcu: "idź, sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim".

Antoni odebrał to słowo bezpośrednio do siebie. Gdy czytamy Pismo święte w Duchu Świętym (a więc w tym samym duchu, w którym zostało napisane), to odnosimy je do siebie. Tak też się stało z Antonim. Zrozumiał, że to do niego przemawia słowo Jezusa. Zadbał o materialne zabezpieczenie przyszłości swojej siostry, po czym sprzedał resztę majątku, poszedł na pustynię i zamieszkał w opuszczonym forcie wojskowym. Jako pustelnik przeżył tam wiele lat, aż zaczęli dołączać do niego uczniowie. Najpierw spontanicznie, a potem w coraz bardziej zorganizowany sposób. Antoni jest dziś uważany za ojca monastycyzmu[32].

Pojedyncze osoby żyjące w bezżeństwie czy ubóstwie dla Królestwa były już oczywiście wcześniej (w I, II i III wieku), ale to, co dziś nazywamy zgromadzeniem zakonnym tworzyło się dopiero w wieku IV. W tym sensie była to rzecz nowa i rozpoczęła się właśnie od św. Antoniego z Egiptu, dlatego Pontycjan nazwał te wspólnoty nowymi.

Wspomnijmy jeszcze Jana Kasjana, który pojechał z łacińskiej części Cesarstwa Rzymskiego do greckojęzycznego Egiptu, by zobaczyć te nowe wspólnoty i napisał potem Rozmowy z Ojcami (Collationes Patrum). Były to spisane konferencje ojców monastycznych. Kasjan wydał je po łacinie, by stały się częścią lektury mnichów, szczególnie benedyktynów, przez wszystkie następne wieki[33].

Ewangelizacyjna moc życia zakonnego nie polegała przede wszystkim na tym, że ci zakonnicy chodzili po okolicy i coś głosili. Życie konsekrowane mówiło samo za siebie, stawało się namacalnym i widocznym przykładem tego, co możemy nazwać ambasadą Królestwa. "Jezus głosił Ewangelię o Królestwie", ale gdzie to Królestwo jest? W pełni jest w niebie, a na ziemi? Tu też jest obecne i ma swoje „ambasady”, na przykład w zakonnej wspólnocie życia radami ewangelicznymi. Jeśli nie można by było zobaczyć ambasady Królestwa na ziemi, to chrześcijaństwo stałoby się mniej wiarygodne i mniej przekonujące.

Mamy dziś kraje z tradycją chrześcijańską, gdzie życie konsekrowane zanika. Wiara staje się letnia, a jedną z przyczyn jest to, że ludzie nie mogą zobaczyć konkretnie kogoś, kto żyłby Ewangelią. Może słyszą głoszenie Ewangelii, ale nie mają gdzie zobaczyć przykładów ludzi, którzy potraktowali te słowa poważnie. Jeśli nie można zobaczyć przykładów, to mamy kłopot, gdyż wiara staje się tylko teorią. W niektórych z tych krajów bardziej przekonujący staje się buddyzm, ponieważ buddyści, a zwłaszcza mnisi buddyjscy lub hinduistyczni, są widoczni. Można zobaczyć mnichów w pomarańczowych strojach uderzających w bębenki lub uprawiających jogę. To jest konkret. A gdzie jest konkret Ewangelii wcielonej w życie?

W opowiadaniu Pontycjana ten argument był najważniejszy. Są tacy ludzie, którzy wybrali sobie najtrudniejsze fragmenty Ewangelii i nie wzięli ich w nawias, nie zrelatywizowali ich, nie uduchowili ich tak, by się odcieleśniły. Raczej wcielają Słowo Boże w życie! Na pokazaniu tego polegała ewangelizacja Pontycjana. Ambasady Królestwa Bożego to miejsca, gdzie Ewangelia staje się widzialna i dotykalna.

Kontynuując czytanie Wyznań Augustyna dochodzimy do kulminacyjnego momentu znanego pod hasłem – "tolle, lege", czyli "bierz i czytaj". Jest to moment ostatecznego nawrócenia św. Augustyna. Warto zauważyć związek tego wydarzenia z życiem konsekrowanym za jego czasów. Augustyn poznał już chrześcijaństwo, przeczytał Biblię, przestudiował pisma św. Pawła, znał Ewangelię, ale to wszystko nie zrobiło na nim specjalnie głębokiego wrażenia. Nawet z literackiego punktu widzenia Biblia wydała mu się mało wykwintna i pozbawiona właściwej retoryki. Augustyn był przecież wykształcony w rzymskiej sztuce literackiej.

Znając Słowo Boże, coraz bardziej przekonywał się, że nie wystarczy tylko poznać nauczanie, trzeba zostać uczniem Pana Jezusa. Należy zostać chrześcijaninem. Opisał to w niezwykle barwny sposób:

"A ja rzuciłem się gdzieś na ziemię, u stóp drzewa figowego. Już nie powstrzymywałem łez, które zaraz popłynęły z moich oczu strumieniem – ofiara, jaką Ty łaskawie przyjmujesz. I nie takimi wprawdzie słowami, ale w takiej myśli przemawiałem do Ciebie: «O Panie, czemu zwlekasz? Dokądże, Panie? Wciąż gniewać się będziesz? Zapomnij o dawnych nieprawościach naszych!» Czułem bowiem, że to one, te nieprawości, mnie wiążą, więc krzyczałem z głębi niedoli: «Jak długo, jak długo jeszcze? Ciągle jutro i jutro? Dlaczego nie w tej chwili? Dlaczego nie teraz już kres tego, co we mnie wstrętne?» Tak mówiłem i w bezmiernie gorzkiej skrusze serca płakałem. I nagle słyszę dziecięcy głos z sąsiedniego domu, nie wiem, czy chłopca, czy dziewczyny, jak co chwila powtarza śpiewnie taki refren: «Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!» Ocknąłem się i w wielkim napięciu usiłowałem sobie przypomnieć, czy w jakimkolwiek rodzaju zabawy dzieci śpiewają taką piosenkę. Nie przychodziło mi do głowy, żebym to kiedyś przedtem słyszał. Zdusiwszy w sobie łkanie, podniosłem się z ziemi, znajdując tylko takie wytłumaczenie, że musi to być nakaz Boży, abym otworzył książkę i czytał ten rozdział, na który najpierw natrafię. Dowiedziałem się bowiem, że Antoni poprzez lekcję ewangeliczną, którą przypadkiem usłyszał w kościele, otrzymał tak wyraźne pouczenie, jakby bezpośrednio do niego były zwrócone słowa: «Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; a przyjdź i pójdź za Mną». I dzięki tej wyroczni od razu nawrócił się ku Tobie"[34].

Św. Augustyn woła: jak długo jeszcze? Chce pójść za Panem Jezusem, ale grzechy ciągną go do tyłu. Wreszcie powołuje się na Antoniego – on mógł się nawrócić przez czytanie usłyszane w kościele. Jest to więc możliwe! W takim stanie ducha usłyszał głos dziecka zza płotu: "tolle, lege" i odebrał to jako wezwanie Boże. Wziął więc księgę listów św. Pawła i otworzył na chybił trafił:

"Chwyciłem książkę, otworzyłem i czytałem w milczeniu słowa, na które najpierw padł mój wzrok: «...nie w ucztach i pijaństwie, nie w rozpuście i rozwiązłości, nie w zwadzie i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, a nie ulegajcie staraniom o ciało i jego pożądliwości» (Rz 13,13-14). Ani nie chciałem więcej czytać, ani nie było to potrzebne. Ledwie doczytałem tych słów, stało się tak, jakby do mego serca spłynęło strumieniem światło ufności, przed którym cała ciemność wątpienia natychmiast się rozproszyła"[35].

To była odpowiedź na stan jego ducha. Żeby w pełni zrozumieć te słowa z Listu do Rzymian, trzeba zauważyć, że są one nie tylko wezwaniem moralnym, ale wskazują też na źródło mocy – "przyobleczenie się w Pana Jezusa Chrystusa". Co to znaczy? W tym czasie w Rzymie chrzczono w chrzcielnicach, które były rodzajem sadzawki, gdzie oblewano sakramentalną wodą. Przyoblec się w Pana Jezusa, to pozwolić, by Jego moc przyszła z zewnątrz, od Boga, przez chrzest. Jest to moc, której udziela Bóg.

Wtedy dotarło do Augustyna, że Bóg faktycznie udziela mocy, że wiara chrześcijańska to nie tylko teoria, ale to dostęp do Kogoś, kto udziela przemieniającej siły. Po wiekach papież Benedykt XVI napisał:

"Uwierzyliśmy miłości Boga – tak chrześcijanin może wyrazić podstawową opcję swego życia. U początku bycia chrześcijaninem stoi nie decyzja etyczna czy jakaś wielka idea, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie"[36].

Tak samo było u św. Augustyna. Decyzję moralną podjął już wcześniej, tylko że nie miał siły, aby ją wprowadzić w życie. Musiało dojść do spotkania, które miało dwa etapy: pierwszy etap to Słowo, drugi etap to chrzest. W Wyznaniach czytamy, że zaraz po wydarzeniu "tolle, lege" Augustyn zgłosił się na przygotowanie do chrztu.

Jego spotkanie z Bogiem nastąpiło wtedy, gdy przeczytał słowa z Listu do Rzymian. Wtedy – jak czytaliśmy – "światło jakby strumieniem spłynęło do jego serca". Światło, czyli moc z zewnątrz, łaska z wysoka wpłynęła w jego serce. Ale to nie wszystko. Coś wydarzyło się między usłyszeniem słów: "tolle, lege", a przeczytaniem fragmentu z pism św. Pawła i spłynięciem łaski. Otóż Augustyn przypomniał sobie Antoniego, o którym słyszał wcześniej od Pontycjana, że on też odebrał Słowo Boże tak, jakby było skierowane wprost do niego. Dotarło do jego świadomości to, że Bóg może przemawiać bezpośrednio przez Słowo. Decyzja o przyjęciu Słowa od Boga była świadomym naśladownictwem mnicha Antoniego. Gdyby nie to, że kiedyś Pontycjan opowiadał mu o tym, jak Bóg działa w ludziach życia konsekrowanego, gdyby nie to, że Augustyn to zapamiętał, gdyby nie to, że zrobiło to na nim tak ogromne wrażenie, że postanowił naśladować mnicha w przyjmowaniu Słowa Bożego z mocą – gdyby nie to wszystko, nie mielibyśmy św. Augustyna…

Augustyn, jak z tego wynika, zawdzięcza swoje nawrócenie istniejącemu już wtedy życiu konsekrowanemu. Zawdzięcza je mnichom i to nie dlatego, że ci do niego przyszli, lecz dlatego, że w ogóle byli. Przyszedł do niego Pontycjan, który wprawdzie sam mnichem nie był, ale zaświadczył, że tacy ludzie istnieją, że są gwarancją chrześcijaństwa nie jako teorii, ale praktyki. Można do nich pójść i przekonać się, jak żyją Słowem Bożym. To było przekonującym argumentem, aby ich naśladować. Nie chodziło nawet o zostanie mnichem jak oni, ale o naśladowanie ich w powadze traktowania Słowa Bożego, w radykalizmie wobec Boga. W swoich Wyznaniach św. Augustyn przekazał nam, że jego nawrócenie było ściśle związane z obecnością życia monastycznego, życia według rad ewangelicznych w Kościele mediolańskim. Powtórzmy – bez tego świadectwa i bez tego środowiska nie mielibyśmy św. Augustyna, jakiego znamy.

c) jak zbudować dom na skale

Nawrócenie św. Augustyna jest echem – po czterech wiekach – słów Nowego Testamentu: do struktury Kościoła należy przyjmowanie słów Pana Jezusa o radach ewangelicznych. Na pewno wszyscy chrześcijanie mają przyjąć słowa o bezżeństwie, ubóstwie i posłuszeństwie w stopniu ogólniejszym, ale do istoty Kościoła należy i to, by niektórzy przyjmowali te słowa dosłownie. Pamiętamy Barnabę "rodem z Cypru", który sprzedał wszystko i pieniądze złożył u stóp apostołów (Dz 4,36-37). Pamiętamy mężczyzn i kobiety z Koryntu, o których Paweł napisał, że "bezżenni żyją dla Pana", aby Mu "się przypodobać" (1Kor 7,32-34). Pamiętamy nowotestamentowe wezwanie "bądźcie posłuszni waszym przełożonym" (Hbr 13,17). To wszystko należy do biblijnej istoty Kościoła.

Warto więc uświadomić sobie stan życia konsekrowanego na świecie dzisiaj. Trudno nie zauważyć, że w ostatnich dziesięcioleciach bardzo dużo mówi się o odnowie życia zakonnego, ale nie wszędzie ta odnowa wygląda tak, jakby miała coś odnawiać. Nie wszędzie widać dobre rezultaty, a nawet widać jakieś kontr-rezultaty.

Porównajmy to odnawianie z renowacją zabytkowego budynku. W starym, zniszczonym obiekcie nie chodzi tylko o zewnętrzne pomalowanie ścian, by ładniej wyglądały. Trzeba najpierw wzmocnić fundamenty, a to jest praca, której efektów na zewnątrz nie widać. Odnawianie budynku bez umocnienia fundamentów może doprowadzić do sytuacji, w której później wszystko popęka. Gdy odnowi się fundamenty, być może trzeba będzie skuć wszystkie tynki. Będzie to etap, gdy budynek może wyglądać nawet gorzej, niż na początku. Ale bez tych prac umacniających konstrukcję i osuszających ściany nie ma sensu malowanie. Dopiero ostatnim etapem prac remontowych jest pomalowanie i upiększanie z zewnątrz i od środka. Tak wygląda renowacja budynku robiona przez fachowców. Gdyby wziął się za to amator i zadbał tylko o odświeżenie, nic dobrego by z tego nie wynikło.

Czy to, co miało być odnową życia zakonnego, przebiegało w takiej kolejności, jak powinno? Czy rozpoczęło się od odnawiania i wzmacniania fundamentów? Czasem ta odnowa ograniczała się tylko do zmiany stroju zakonnego, wprowadzenia innego modelu zarządzania, pójścia w stronę psychologii, socjologii, zainteresowaniu się nowoczesnymi problemami. Oczywiście, można malować zewnętrzne ściany, ale to do niczego nie doprowadzi bez odnowy fundamentu, którym jest Słowo Boże:

"Każdego więc, kto tych słów Moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów Moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku" (Mt 7,24-26).

Odnawiać od fundamentów, to wrócić do Słowa. Życie zakonne nie wynikło przed wiekami z tego, że ludzie lubili jakieś stroje lub że interesowali się psychologią. Życie radami ewangelicznymi wyrosło z tego, że ludzie fascynowali się Jezusem Chrystusem i Jego Słowem. Ludzie fascynowali się tym, że to Słowo przyjęli Apostołowie, a po Apostołach zostało spisane w Biblii, że to Słowo jest natchnione Duchem Świętym. Tym się ludzie fascynowali. To jest fundament. I od tego zaczyna się remont i odnawianie.

Jeżeli odnowa nie rozpoczyna się od zachwytu Jezusem Chrystusem i fascynacji Jego Słowem działającym w Kościele i tchnącym Duchem Bożym, to nic z tego nie będzie. To będzie jak malowanie „rudery” z zewnątrz. Trzeba zacząć od fundamentu, potem wzmocnić budowlę i na końcu dopiero można pomalować. Nienaruszalną podstawą jest Słowo Boga żywego. Rady ewangeliczne to trzy słowa z Biblii: "Bezżenni dla Królestwa"; "idź, sprzedaj co posiadasz"; "Moim pokarmem jest pełnić wolę Ojca". To trojakie Słowo jest zaczerpnięte z Pisma Świętego, a natchnione Pismo Święte jest gwarantem tego, że mamy dostęp do przemawiającego Jezusa Chrystusa.

To jest treść życiowej przygody mnicha Antoniego, o którym św. Augustyn zapisał w Wyznaniach, że "przyjął to Słowo tak, jakby było skierowane do niego". Historycznie rzecz biorąc, Antoni jest pierwszym znanym z imienia bohaterem instytucjonalnego życia konsekrowanego. Zafascynował się Słowem, które Bóg wypowiedział konkretnie do niego (a nie socjologią Cesarstwa Rzymskiego).

Nie zaczęło się nawet od fascynacji dobrymi dziełami, chociaż – gdy poczytamy o życiu św. Antoniego – okaże się, że takich dzieł nie brakowało. Chodził na ewangelizacyjne wyprawy, modlił się za chorych, uzdrawiał zwaśnionych, głosił Ewangelię o Królestwie. W drugiej fazie życia monastycznego prowadził zdumiewającą działalność, ale ona była wtórna – wyrosła z pierwotnego zachwytu nad Jezusem. Działalność była jak drugie piętro budowli, której fundamentem było Słowo przyjęte przez Antoniego.

Tylko tam możemy mówić o owocnej odnowie życia zakonnego według rad ewangelicznych, gdzie zaczyna się od odnawiania fundamentu. Fundamentu nie widać, więc jego odnawianie to proces ukryty przed oczami ludzkimi. Należy do spraw niewidzialnych. W każdym budynku są fundamenty, których nie widzimy, ale to na nich wszystko się wspiera. Przyjmowanie Słowa z wiarą, z posłuszeństwem, z oddaniem i determinacją jest fundamentem, którego ludzie z zewnątrz wspólnoty życia konsekrowanego nie widzą. Być może, spostrzegają tylko dzieła, czyli drugie lub trzecie piętro wzniesione jednak na niewzruszonej podstawie. Tego się możemy nauczyć od św. Augustyna, a on nauczył się tego od św. Antoniego.

Budując na fundamencie Bożego Słowa Augustyn zapisał się do katechumenatu, potem został ochrzczony w Mediolanie, a wreszcie w Wyznaniach wiele razy wspominał o umiłowaniu Słowa. Na przykład w takim fragmencie o Psalmach:

"Jakże do Ciebie wołałem, Boże mój, gdy czytałem psalmy Dawida, hymny wiary, pieśni pobożności, w których nie ma miejsca dla ducha pychy. (...) Jakże do Ciebie wołałem owymi psalmami i jak się od nich zapalałem miłością do Ciebie, jakże pragnąłem je na cały świat rozgłosić, aby wszelką pychę ludzką pokonały"[37].

Życie konsekrowane obfituje w modlitwę Psalmami. Liturgia Godzin składa się w większości z Psalmów. Św. Augustyn pisze, że słowa Psalmów, które słyszał w kościele, wywoływały w nim łzy, które spadały na jego serce:

"Ileż razy płakałem słuchając hymnów Twoich i kantyków, wstrząśnięty błogim śpiewem Twego Kościoła. Głosy te wlewały się do moich uszu, a gdy Twoja prawda ściekała kroplami do serca, parowało z niego gorące uczucie pobożnego oddania. Z oczu płynęły łzy i dobrze mi było z nimi"[38].

Tak św. Augustyn opisuje potęgę Słowa, moc Psalmów śpiewanych w katedrze. Przy ich pomocy przeżywał, co to znaczy być chrześcijaninem. Bóg nieustannie do niego przemawiał. W Psalmach słyszał głos Boga i to wszystko dokonało się podczas wspólnej modlitwy w katedrze mediolańskiej. Gdy się czyta św. Augustyna to widać, że dla niego pierwszym, codziennym, nieustannym sposobem kontaktowania się z Bogiem jest słuchanie Słowa.

d) Królestwo Słowa i błogosławieństwa

Studiując życie św. Augustyna przybliżamy się do Królestwa Bożego, czyli do „obszaru” życia w błogosławieństwie. Jezus Chrystus, Wcielony Syn Boży, zaproponował nam życie błogosławione, czyli pełne sytuacji, gdzie to On jest naszą Miłością i Panem. Propozycja, którą Bóg ma dla ludzi, to najpierw dzielenie się przez Pana Jezusa swoim wnętrzem. On w ośmiu błogosławieństwach pokazał nam styl swojego błogosławionego życia. Pokazał nam swoje wewnętrzne doświadczenie.

"Błogosławieni ubodzy w duchu, błogosławieni cisi, błogosławieni, którzy pragną sprawiedliwości, błogosławieni miłosierni, błogosławieni czystego serca, wprowadzający pokój, cierpiący prześladowanie i ci, którym urągają"... Jezus dzieli się swoim doświadczeniem. Tak właśnie wygląda kreowanie miejsc, w których można doświadczać Bożej miłości.

Kiedy wczytamy się w błogosławieństwa z Ewangelii św. Mateusza, spostrzeżemy trzy aspekty, w których zaczynają narastać szczególną intensywnością – gdy mowa o ubogich w duchu, o czystości serca, o pragnieniu sprawiedliwości. Potem odkrywamy miejsca w Ewangelii, gdzie Pan Jezus te trzy zaproszenia skierował bardzo dosłownie do konkretnych osób.

"Idź i sprzedaj!" Możesz nie iść, ale Pan Jezus zaprasza, byś poszedł i sprzedał to, co masz, a potem poszedł za Nim. Pan Jezus kieruje też zaproszenie do "bezżenności dla Królestwa". Oczywiście, nie ma przymusu, ale są tacy ludzie, którzy dla Królestwa pozostali bezżenni, więc możesz i ty pójść za Nim w ten sposób. Dlatego – powtórzmy ponownie – zaproszenia te nazywamy „radami” i dlatego nazywamy je „ewangelicznymi”.

Widzieliśmy w Nowym Testamencie oraz w opisach pierwszych lat chrześcijaństwa, że od początku zdarzali się ludzie, którzy dosłownie przyjęli te zaproszenia. "Barnaba rodem z Cypru" sprzedał wszystko i poszedł za Panem Jezusem. W Koryncie widzieliśmy mężczyzn i kobiety żyjących w bezżeństwie po to, by się "przypodobać Panu" oraz "troszczyć o sprawy Pana", czyli o dzieła zgodne z Bożym planem. I to właśnie jest życie w błogosławieństwie.

Ludzie bardzo troszczą się o to, by ich nie minęło szczęście w życiu. Niektórzy bardzo się denerwują, że za mało zarabiają, inni martwią się, że mają mało atrakcyjnych doświadczeń życiowych i że nie zdążyli wszystkiego spróbować. A chrześcijanin troszczy się o to, by przy końcu życia doliczyć się wszystkich błogosławieństw. Czy wszystkie były obecne w życiu? Po to przecież żyjemy, by doświadczyć błogosławionego życia.

Przyglądaliśmy się też, jak ten styl życia w błogosławieństwie zaczął kształtować historię Kościoła, jak wydawał piękne owoce w biografii św. Augustyna. Można by dalej przechodzić przez historie życia według rad ewangelicznych i zobaczyć, jak to oddziaływało na wierzących ludzi i na poszczególne kraje. Wiemy, że na ziemiach polskich pierwsza ewangelizacja szła przez cystersów. W średniowieczu mnisi zakładali klasztory, by ich wspólnota była gwarantem, że ewangelizacja jest wiarygodna, że są ludzie, którzy przyjęli Ewangelię całym sercem.

3.3. Św. Franciszek z Biblią w ręku

Szukając kolejnych historycznych przykładów i pokazując rozwój ewangelizacyjnych wspólnot życia konsekrowanego, popatrzmy na mapę Kalifornii w Stanach Zjednoczonych. Od granicy z Meksykiem poczynając, ku północy, co kilkadziesiąt kilometrów, pojawiają się miasta, których nazwy zaczerpnięte są od imion świętych. Zaczyna się od San Diego, potem jest San Luis Rey, San Juan Capistrano, Santa Barbara, San Antonio… i tak dalej aż do San Francisco. To ślad ewangelizacji sprzed wieków dokonanej przez ludzi życia konsekrowanego. Na przełomie XVIII i XIX wieku franciszkanie oznaczali swoją drogę ewangelizacyjną zakładając placówki misyjne i przetrwało to w nazwach osiedli lub miast. Niektóre z nich bardzo się rozwinęły (San Diego i San Francisco), niektóre pozostały małe (San Juan Capistrano), ale wszystkie są świadectwem łączenia ewangelizacji z życiem konsekrowanym[39].

Ewangelizacja była wtedy nieodłączna od życia we wspólnocie. Zakonnicy wędrowali od jednego domu wspólnoty do kolejnego. Mieli tam zapewnioną modlitwę i liturgię, a potem mogli znowu iść i głosić świadcząc, że życie wspólne było na pierwszym miejscu. Najpierw modlitwa we wspólnocie, a potem dzieła misyjne. Można to wszystko zobaczyć studiując mapę Kalifornii wzdłuż zachodniego wybrzeża USA[40].

Życie konsekrowane może więc przejawiać się w ewangelizacyjnej wędrówce i w działaniu, ale podstawą musi być wspólnota tych, którzy poważnie potraktowali Słowo Boże. Gdy zajrzymy do życiorysu samego św. Franciszka odkryjemy, że jego pierwszym pomysłem na regułę zakonną był po prostu… Nowy Testament. A konkretnie – jego najbardziej wymagające fragmenty. Od początku Kościoła do czasów Franciszka z Asyżu minęło 1200 lat, a nadal pojawiali się ludzie, którzy chcieli żyć radami ewangelicznymi Jezusa Chrystusa, według ich źródła zawartego w Biblii.

Dlaczego święty z Asyżu wybierał raczej te trudniejsze wersety z Ewangelii? Ktoś przecież musi przyjąć błogosławieństwo związane także z tymi tekstami, które dla innych może są zbyt wymagające. Także za naszych czasów trzeba umacniać ducha biblijności wspólnoty zakonnej. Trzeba wzmacniać świadomość zakorzenienia życia konsekrowanego w Słowie Bożym. Jakże ważne, że fundament jest w Słowie. A jednak, ponieważ jest ukryty i polega na niewidocznych poruszeniach serca, to może się zdarzyć, że się o nim zapomni... Trzeba przypominać, że życie konsekrowane to nie pomysł ludzi sprzed lat stu lub sprzed kilkunastu wieków, ale że fundamentem tej formy życia jest Pismo Święte. Czytamy w Księdze Izajasza:

"Zaiste, podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa" (Iz 55,10-11).

W życiu zakonnym to Słowo spada rzeczywiście nieustannie: w jutrzni, w czytaniach mszalnych, w godzinie czytań, w modlitwie w ciągu dnia, w nieszporach i w komplecie... Modlitwa brewiarzowa to nic innego, jak modlitwa Słowem Bożym – psalmy, antyfony, czytanie krótsze i dłuższe – wszystko jest tu Słowem Bożym, czyli tym, co Bóg ma do powiedzenia człowiekowi. Takiego zanurzenia w Biblii jak u osób zakonnych nie spotkamy nigdzie w świecie. Trzeba wykorzystywać ten deszcz spadający na grunt żyzny, aby wydać plon trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny.

Zanurzenie w Słowie Bożym jest nawet szersze, niż tylko same teksty biblijne. Przestrzeń klasztoru jest wypełniona obrazami, ikonami. Jest przecież kaplica z ołtarzem, z tabernakulum – to wszytko jest wzięte z Pisma Świętego. Cała scenografia życia zakonnego jest tak ukształtowana, by zanurzała w Słowie Bożym, by klasztor stał się swoistą oazą Słowa.

Ważne jest też to, by Słowo Boże głosić. Mamy przecież w nim dostęp do myśli Bożego Serca i do szeptu Ducha Świętego. Niektórzy, owszem, czynią to przez kazania lub konferencje, ale każdy może głosić na wiele innych sposobów – przez codzienne zachowanie i styl bycia pokazujący, że życie w Słowie jest życiem błogosławionym, że są jeszcze ci, którzy troszczą się, by w życiu nie minęło ich żadne błogosławieństwo Królestwa Bożego.

Oczywiście, okazje do zanurzenia w Słowie nie są jeszcze gwarancją, że to Słowo wyda taki owoc, jaki Pan Bóg zamierzył. Może wydać, ale nie musi. Deszcz może padać na żyzne pole, ale może też skropić asfaltową szosę. Na twardym gruncie plonu nie będzie, woda nie przeniknie do wnętrza... Jeśli natomiast deszcz spadnie na zaorane pole czekające na wodę, to przyniesie obfity plon. Nie ma „gwarancji”, ale jest wyjątkowa „okazja”.

3.4. Albo najlepsi, albo najgorsi

We Włoszech do obowiązkowych lektur młodzieży szkolnej należy powieść zatytułowana Promessi sposi (Narzeczeni)[41]. Oprócz tytułowych narzeczonych, Lucia i Renzo, w narracji książki występuje wiele osób zakonnych. Co ciekawe, znajdziemy je zarówno wśród najszlachetniejszych charakterów, jak i pośród tych najbardziej mrocznych. Włochy od wieków były nasycone klasztorami, więc autor miał do wyboru wiele wzorców historycznych, zarówno dla jednych, jak i dla drugich. Pokazani są ci, którzy byli nośnikami światła i narzędziami zbawczej Bożej interwencji (o. Cristoforo), ale i tacy, którzy tchnęli iście demonicznym, lodowatym chłodem (mniszka z Monzy). To znakomite dzieło włoskiej literatury pokazuje, że ludzie o specjalnym powołaniu są przez Boga obdarzeni „okazją” do życia w błogosławieństwie, ale nie mają „gwarancji” takiego życia. Można być glebą żyzną, wydającą duchowy plon trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny, a można być skalistym gruntem, który żadnego plonu nie wyda.

Zdarza się też niekiedy, że środowiska zakonne, zamiast być oazami Słowa, zachwycają się duchowością niechrześcijańską, kultywując ją, a nawet polecając innym[42]. O czym to świadczy? Najpewniej o tym, że Słowo Boże się znudziło i jest odbierane jako nieciekawe i nieatrakcyjne. To, co pasjonujące i pociągające, jawi się gdzieś indziej – może w buddyjskiej duchowości zen? a może w praktykach hinduistycznej jogi? Początek duchowej zdrady bierze się pewnie z zapomnienia, że Słowo Boże to tekst przysłany nam przez Kogoś, to list od Kogoś bardzo konkretnego – od Pana Boga. Jeśli się zapomni, że chodzi tu o Słowa Pana Jezusa, to zostaje już tylko tekst w postaci zestawu maksym mądrościowych, poetyckich uniesień lub aforyzmów. Gdy Pismo Święte przestaje być Jego Słowem – Boga Ojca, Pana naszego Jezusa i Ducha Świętego – to kusi rozglądanie się za innymi tekstami, w których aforyzmy będą równie ciekawe, a poetyckie uniesienia może jeszcze bardziej uduchowione. Problem w tym, że poza chrześcijaństwem nie ma Jezusa. Tylko w chrześcijańskiej duchowości Kościoła jest obecny Jezus Ewangelii i tylko tu działa czysta moc Ducha Świętego[43].

Kościół to wspólnota ludzi Pana Jezusa, to „ambasada” Królestwa Bożego, a życie konsekrowane to oaza Ducha Świętego. Oczywiście, życie zakonne stwarza okazje do znalezienia się w takiej oazie, ale… przypominamy sobie powieść Promessi sposi – zarówno wśród najlepszych, jak i najgorszych bohaterów możemy znaleźć ludzi życia konsekrowanego.

Życie według rad ewangelicznych to konkretna propozycja Pana Jezusa, by zanurzać się w błogosławieństwie na wzór Jakuba, który całą noc spędził nad potokiem walcząc z Bogiem, a motywem tej walki było – "Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!" (Rdz 32,27). Bóg zsyła swoje błogosławieństwa (widzieliśmy to w Liście do Efezjan) tak obficie, że obdarzył nas "wszelkim błogosławieństwem w Chrystusie":

"Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego" (J 15,15).

Do wielkich błogosławieństw należy też podzielenie się z nami przez Boga Jego planem zbawienia. Jezus zaprasza uczniów, by nie tylko – nieświadomi większego planu – wykonywali jakieś skromne (choć pożyteczne) role, ale także by rozumieli wielki Boży plan dla świata:

"Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym. W Nim mamy odkupienie przez Jego krew – odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski. Szczodrze ją na nas wylał w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia, przez to, że nam oznajmił tajemnicę swej woli według swego postanowienia, które przedtem w Nim powziął dla dokonania pełni czasów, aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi. W Nim dostąpiliśmy udziału my również, z góry przeznaczeni zamiarem Tego, który dokonuje wszystkiego zgodnie z zamysłem swej woli, po to, byśmy istnieli ku chwale Jego majestatu – my, którzyśmy już przedtem nadzieję złożyli w Chrystusie. W Nim także i wy usłyszawszy słowo prawdy, Dobrą Nowinę waszego zbawienia, w Nim również uwierzyliście i zostaliście naznaczeni pieczęcią Ducha Świętego, który był obiecany. On jest zadatkiem naszego dziedzictwa w oczekiwaniu na odkupienie, które nas uczyni własnością Boga, ku chwale Jego majestatu" (Ef 1,3-14).

Podzielenie się Bożym planem z uczniami Jezusa, potraktowanie ich jako godnych objawienia planu zbawienia, jest – w sensie duchowym – dziedziczne. Oznacza to, że z pokolenia na pokolenie trwa w Kościele Bożym i jest przekazywane z rąk do rąk jako duchowy spadek. Do dziedzictwa Królestwa należy także to, abyśmy znali Boży plan, byśmy spełniając wymogi naszego powołania wiedzieli, jak pasuje ono do większego obrazu:

"Dlatego ja, Paweł, więzień Chrystusa Jezusa dla was, pogan..., bo przecież słyszeliście o udzieleniu przez Boga łaski danej mi dla was, że mianowicie przez objawienie oznajmiona mi została ta tajemnica, jaką pokrótce przedtem opisałem. Dlatego czytając te słowa możecie się przekonać o moim zrozumieniu tajemnicy Chrystusa. Nie była ona oznajmiona synom ludzkim w poprzednich pokoleniach, tak jak teraz została objawiona przez Ducha świętym Jego apostołom i prorokom, to znaczy, że poganie już są współdziedzicami i współczłonkami Ciała, i współuczestnikami obietnicy w Chrystusie Jezusie przez Ewangelię. Jej sługą stałem się z daru łaski udzielonej mi przez Boga na skutek działania Jego potęgi. Mnie, zgoła najmniejszemu ze wszystkich świętych, została dana ta łaska: ogłosił poganom jako Dobrą Nowinę niezgłębione bogactwo Chrystusa i wydobył na światło, czym jest wykonanie tajemniczego planu, ukrytego przed wiekami w Bogu, Stwórcy wszechrzeczy. Przez to teraz wieloraka w przejawach mądrość Boga poprzez Kościół stanie się jawna Zwierzchnościom i Władzom na wyżynach niebieskich – zgodnie z planem wieków, jaki powziął Bóg w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. W Nim mamy śmiały przystęp do Ojca z ufnością dzięki wierze w Niego" (Ef 3,1-12).

Apostoł Paweł ogłasza: objawiono nam plan nieznany poprzednim pokoleniom, a teraz w Chrystusie ujawniony. Polega on na tym, by poganom głosić prawdy zbawienia i tajemnice Królestwa. Poprzednie pokolenia nie miały o tym pojęcia, a nam zostało to teraz objawione. Do tego właśnie nas zaproszono – zostaliśmy nazwani przyjaciółmi i Jezus oznajmia nam wszystko, co usłyszał od Ojca. Tak brzmi ogólna zasada duchowego przekazywania bogactwa w Królestwie Bożym. Przyszedł czas na uświadomienie sobie, jak to dziedziczenie może w praktyce wyglądać.

3.5. Z brewiarzem w ręku, czyli w szkole św. Benedykta

Jednym z najważniejszych przykładów jest modlitwa Liturgią Godzin. Obowiązek modlitwy brewiarzowej przynosi nam błogosławieństwo i otwarcie się na tchnienie Ducha Świętego. Reguła tej systematycznej modlitwy Biblią zanurza nas w Słowie Bożym i stoi na straży miłości do Boga. Źle pojmowana odnowa życia zakonnego doprowadziła niektórych do myślenia, że odrzucając brewiarz wyzwalamy się z krępujących więzów i sztywnych przepisów. Chcieli modlić się swobodnie, zgodnie z powiewem Ducha, ale często potem zupełnie odeszli od modlitwy. Dlaczego tak się stało? Nie jesteśmy aniołami i potrzebujemy reguły pomagającej nam wytrwać w dobrych zamiarach. Liturgia Godzin to sposób trwania w modlitwie biblijnej, do tego znakomicie przygotowany: konkretne psalmy, dobrane do tego antyfony, pasujące do całości czytania z Pisma. To całodzienne karmienie duszy według wcześniej przyjętego układu tekstów biblijnych.

Niechęć do zobowiązań modlitewnych może się też wiązać z nieświadomością, co do pochodzenia Liturgii Godzin. Może ktoś myśli, że „tak trzeba”, bo „to wynika z reguł zakonnych”. Ale dlaczego modlitwa Liturgią Godzin znalazła się w regułach zakonnych? Można odpowiedzieć, że tak postanowiono na różnych synodach. Ale dlaczego tak postanowiono? I tak po nitce do kłębka dochodzimy do pytania – dlaczego właściwie zobowiązujemy się do tego typu modlitwy? A wraz z tym pytaniem stajemy u źródła modlitwy brewiarzowej.

Kiedy św. Benedykt około roku 500 ustanawiał w okolicach Rzymu kolejną mutację życia według rad ewangelicznych, nie przekazał w swojej Regule tylko tyle, że oficjum brewiarzowe będzie praktykowane, „gdyż jest taki obowiązek”. Nie, Benedykt wyjaśniał swoim zakonnikom, z jakiego powodu będą się modlić Liturgią Godzin. W Regule znajdziemy liczne cytaty z Pisma Świętego, uzasadniające to zobowiązanie, które prowadzi do wejścia w mentalność pełnienia woli Bożej[44].

Benedykt cytuje Psalm (Ps 119,164) – "Prorok powiedział: «Siedemkroć na dzień wysławiam Ciebie z powodu sprawiedliwych Twych wyroków»". Siedem razy na dzień, dlatego modlimy się prymą, jutrznią, modlitwą przedpołudniową, południową i popołudniową, modlimy się nieszporami i kompletą, aby siedem razy na dzień wysławiać Boga. Benedykt uczył swoich zakonników, że modląc się tym rytmem Liturgii Godzin spełniamy biblijne proroctwo. Propagowane przez niektórych „uwolnienie się od brewiarza” nie jest wejściem w świat wolności od ciasnego przepisu i krępującej reguły, tylko jest wyjściem poza biblijne proroctwo, staje się opuszczeniem życia w proroctwie, które wygłosił Psalmista w Piśmie Świętym. Tak to rozumiał św. Benedykt.

Kto wchodzi w prorocze dziedzictwo modlitwy, wchodzi w Słowo zapisane w Regule: "Siedemkroć na dzień wysławiam Ciebie" i modli się brewiarzem. Samo słowo „brewiarz” znaczy (z łacińskiego) tyle co „skrót”, gdyż dawny biblijny modlitewnik, który mieli zakonnicy w pierwszym tysiącleciu, został potem nieco skrócony i dlatego nazwano go breviarium romanum. Za to, jakby dla wyrównania, mamy dodanych w to miejsce kilka innych rodzajów modlitw – różaniec czy koronkę do Miłosierdzia Bożego. Nie musimy się więc niepokoić, że nie zawsze jest u nas wszystkich siedem brewiarzowych godzin, gdyż duch modlitwy pozostaje ten sam – zobowiązujemy się do wejścia w proroctwo. Proroczy styl modlitwy polega na tym, że od wczesnego rana aż po zachód słońca, cały dzień jest nasączony punktami modlitewnymi. Powie ktoś: czy nie jest to tylko jakiś sztywny „schemat”? Może i jest, ale przecież człowiek potrzebuje „schematów”! To prawda, że niektóre z nich są zniewalające, ale są i schematy uwalniające, kiedy pomagają nam w modlitwie, aby napełnić nią cały dzień: "Siedemkroć na dzień wysławiam Ciebie z powodu sprawiedliwych Twych wyroków".

Wiemy już, skąd wzięła się modlitwa "siedem razy na dzień", ale co z modlitwą nocną? O tym też jest w Regule św. Benedykta – "Tak powiedział Prorok: «Wstają o północy, aby Cię wielbić za słuszne Twoje wyroki»" (Ps 119,62). W tamtych czasach północ oznaczała połowę spoczynku nocnego. Mnisi wstawali i odmawiali to, co dziś nazywamy godziną czytań. Były to czuwania nocne nakazane przez Regułę. Dlaczego tak zapisano w Regule? Znowu, aby spełnić proroctwo Bożego Słowa, gdyż "tak powiedział Prorok: «Wstają o północy»".

Zarówno Reguła św. Benedykta, jak i cała tradycja zakonna jest napełniona tego typu motywacjami. Umieszczono je w regułach, konstytucjach, zakonnych regulaminach, aby ukształtować życie według proroctw biblijnych. Te proroctwa, które tu przytoczono, dotyczą częstotliwości modlitw, ale w Psalmie 119 czytamy też o oczekiwanych rezultatach duchowych:

"Jak młodzieniec zachowa ścieżkę swą w czystości? – Przestrzegając słów Twoich. Z całego serca swego szukam Ciebie; nie daj mi zboczyć od Twoich przykazań! W sercu swym przechowuję Twą mowę, by nie grzeszyć przeciw Tobie. Błogosławiony jesteś, Panie, naucz mnie Twoich ustaw! Opowiadam swoimi wargami wszystkie wyroki ust Twoich" (Ps 119,9-13).

Biblijna obietnica polega na tym, by trzymając się modlitewnej reguły zachować ścieżkę Pańską, nie zboczyć z drogi, nie grzeszyć. Cały więc czas powracamy do Słowa Bożego, które daje nam życie. Nie chodzi tylko o częstotliwość, chodzi też o duchowy skutek – "Będę się radował z Twych ustaw: słów Twoich nie zapomnę" (Ps 119,16). Powracające Słowo będzie więc odnawiać radość mojego serca. Czytając fragment Pisma Świętego będę wspominać, jak w ważnym momencie mojego życia, może kilka czy kilkanaście lat temu to Słowo dało mi nadzieję i ta moc będzie się odradzać podczas modlitwy: "Będę wielbił Pana za Jego słuszne wyroki; będę się radował z przykazań, które miłuję; z całego serca będę szukał Boga".

Najbardziej znany werset z Psalmu 119 brzmi – "Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce" (Ps 119,105). Kiedy idziemy ścieżką, światło trzeba ze sobą nieść. Nie wystarczy przez chwilę oświetlić ścieżkę wzniesioną do góry pochodnią, a potem ją odłożyć na bok i pójść dalej bez niej. Trzeba nieustannie nieść światło ze sobą, dlatego "siedem razy na dzień" podnoszę pochodnię, "lampę dla moich stóp". Nie wystarczy oświetlać spontanicznie, co jakiś czas, kiedy akurat będę miał taki humor. Z obowiązku modlitwy brewiarzowej wypływa konkretny pożytek duchowy. Jest to doświadczenie wszystkich tych, którzy żyli we wspólnotach życia konsekrowanego od początku jego istnienia:

"Jakże miłuję Prawo Twoje: przez cały dzień nad nim rozmyślam. Twoje przykazanie uczyniło mnie mędrszym od moich wrogów, bo jest ono moim na wieki" (Ps 119,97-98).

W ten sposób wejdziemy w doświadczenie św. Pawła i zostanie nam objawiona tajemnica Bożego planu przez Słowo. Chcemy czytać Nowy Testament i modlić się jego fragmentami nie tylko jako świadectwem i opisem tego, co zdarzyło się dawno temu, ale też jako tekstem żywym, który może nam pokazać dzisiejsze działanie Boże. Przypomnijmy sobie raz jeszcze zawsze aktualną modlitwę: "Ześlij dary Ducha Świętego na całą ziemię i dokonaj w sercach wiernych tych cudów, które zdziałałeś w początkach głoszenia Ewangelii". To nie sfera mrzonki czy ulotnego marzenia, ale liturgiczna modlitwa Kościoła zaczerpnięta z Mszału rzymskiego z Mszy o Duchu Świętym:

"Mnie, zgoła najmniejszemu ze wszystkich świętych, została dana ta łaska: ogłosić poganom jako Dobrą Nowinę niezgłębione bogactwo Chrystusa i wydobyć na światło, czym jest wykonanie tajemniczego planu, ukrytego przed wiekami w Bogu, Stwórcy wszechrzeczy" (Ef 3,8-9).

Taką samoświadomość miał św. Paweł i chciał, żeby tej świadomości nabrali też Efezjanie. Duch Święty chce, abyśmy taką świadomością przesiąkli także my. Nasze codzienne doświadczenie duchowe jest częścią tajemniczego planu ukrytego przed wiekami w Bogu, Stwórcy wszechrzeczy.


Przypisy

[27] B. McGinn, Obecność Boga. Historia mistyki zachodniochrześcijańskiej, t. 1: Fundamenty mistyki (do V wieku), tłum. T. Dekert, Kraków 2009, por. zwłaszcza s. 319n.
[28] Np. św. Augustyn, Enarr Ps, 141 (tłum. polskie: Warszawa 1986, Objaśnienia Psalmów, Ps 124-150, s. 235. W tłumaczeniu polskim czytelnik jednak z trudem odnajdzie odniesienia do terminu ruminatio.
[29] Św. Augustyn, Wyznania, Księga 8, 6, Kraków 2008.
[30] Wyznania, Księga 8, 6.
[31] Interesujący przykład współczesnej realizacji tego postulatu znajdujemy w: s. Maria, elżbietanka, Coś z życia, czyli medytacja chrześcijańska w terenie, [w:] A. Siemieniewski, M. Kiwka, Chrześcijańska medytacja monologiczna, Wrocław 2013, s. 152-154.
[32] Św. Atanazy, Żywot św. Antoniego. Pisma, Warszawa 1987.
[33] Jan Kasjan, Collationes, PL 49, 477–1328 (polskie tłumaczenie tego dzieła nosi tytuł Konferencje). Omówienie medytacji u Kasjana, a zwłaszcza Konferencji IX i X znajdziemy u B. McGinna, Fundamenty mistyki (do V wieku), s. 310–325.
[34] Wyznania, Księga 8, 12.
[35] Tamże.
[36] Benedykt XVI, Deus Caritas est, 1.
[37] Wyznania, Księga 9, 4.
[38] Wyznania, Księga 9, 6.
[39] Zob. L. Greathouse, T. Fauce, California's Spanish Missions (Social Studies: Informational Text), Kindle Edition 2017.
[40] B. Nussbaum, Junípero Serra: A Spanish Missionary (Social Studies: Informational Text), Kindle Edition 2017.
[41] A. Manzoni, I Promessi Sposi, Kindle edition 2015.
[42] Por. H.U. von Balthasar, Meditation als Verrat, “Geist und Leben” 50(1977), nr 4, s. 265n.
[43] Więcej na ten temat w obszernym dokumencie Stolicy Apostolskiej: kard. J. Ratzinger, Kongregacja Nauki Wiary (1989 r.), List do biskupów Kościoła Katolickiego o niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej "Orationis formas", Tarnów 1995.
[44] Św. Benedykt z Nursji, Reguła, Kraków 1994.