ks. Andrzej Siemieniewski
a) „Cudowności” za dużo…
„Urodzeni 8 lutego są energiczni i przedsiębiorczy, choć bywają lekkomyślni i porywczy” — dla znacznej części Polaków takie słowa horoskopu są wystarczająco przekonujące, aby na ich podstawie kształtować swoje zachowanie dzisiejszego konkretnego dnia, a kto wie, może i wybory podstawowe dla całego życia. „Wróżka Joanna: pomagam ludziom” — taka reklama dla wielu wydaje się całkiem wiarygodna.
Według znanego powiedzenia, kłopot ze współczesnymi ludźmi, którzy przestali być dobrymi chrześcijanami, nie polega jedynie na tym, że wierzą za mało. Kłopot polega także na tym, że wierzą za bardzo; tyle, że wierzą nie w to, co trzeba: bywa to wiara w cokolwiek, nawet w najbardziej irracjonalne przesądy. Nie może więc dziwić, że w Katechizmie Kościoła Katolickiego, w dziale o moralności chrześcijańskiej, w sekcji zatytułowanej „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną” znajdują się fragmenty przestrzegające przed takimi wierzeniami jak zabobon (por. KKK 2111), bałwochwalstwo (por. KKK 2112), wróżbiarstwo i magia (por. KKK 2115-2117). Jak na koniec dwudziestego wieku, kiedy świat chciałby się szczycić raczej upowszechnieniem naukowego racjonalizmu — zastanawiające. Powinno nas zaskakiwać, że autorzy Katechizmu tak usilnie wzywając do wiary w Boże objawienie, uznali za stosowne wezwanie do niewiary w zabobony i magię:
„Należy odrzucić wszystkie formy wróżbiarstwa: korzystanie z horoskopów, astrologia, wyjaśnianie przepowiedni i wróżb, zjawiska jasnowidzenia, posługiwanie się medium są pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy. Praktyki te są sprzeczne ze czcią, która należy się jedynie Bogu. Praktyki magii i czarów są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności. Jest również naganne noszenie amuletów” (KKK 2116-2117).
Słabnąca w wielu kręgach społecznych wiara w moc chrześcijańskiej modlitwy wydaje się być kompensowana z nawiązką przez wierzenia całkowicie irracjonalne. Dobrze sprzedają się czasopisma z artykułami (podpisanymi niekiedy nawet przez osoby legitymujące się stopniami naukowymi) głoszącymi na przykład takie nadzwyczajności:
„Pierścień chroni przed niebezpieczeństwami i uodparnia na wpływy i uroki — czy są spowodowane przyczynami geofizycznymi, zakłóceniami atmosfery wibracyjnej, klątwą czy czarami. Ten, kto nosi ów pierścień na palcu, nie może być ofiarą wypadku samochodowego”[1].
Wydaje się, że nazbyt często chrześcijaństwo ustępuje miejsca nie tyle chłodnemu racjonalizmowi, co raczej rozgorączkowanej pogoni za cudownością, która tym razem jednak nie jest oparta już na żadnych przesłankach rozumowej teologii. Tak właśnie doszło do rozkwitu spirytyzmu, teozofii, antropozofii, astrologii, magii, terapii ezoterycznych, radiestezji i geomancji.
Poprawna chrześcijańska wiara w cuda została więc często zastąpiona nadmierną ekscytacją wobec cudowności. Podobna postawa może być jednak przeniesiona także do samego wnętrza wiary chrześcijańskiej. Wielokrotnie miałem okazję się o tym przekonać, testując znajomość duchowości o. Pio z Pietrelciny, ogłoszonego niedawno przez Jana Pawła II błogosławionym. Niestety, często jedynym skojarzeniem związanym z tą postacią była „bilokacja”: to wydawało się dla wielu współczesnych katolików najbardziej zachwycającym i zdumiewającym elementem życia o. Pio. Niektórzy dodawali do tego jeszcze stygmaty… Natomiast takie cechy jego życia duchowego, jak rola heroicznego spowiednika czy charyzmatycznego celebransa Eucharystii wyraźnie pozostawały niezauważane w popularnym odbiorze, chociaż w nauczaniu Jana Pawła II wysuwały się w oczywisty sposób na miejsce naczelne. Zewnętrzna nadzwyczajność i niecodzienność znaków wydaje się zastępować w ten sposób cud największy, cud spotkania twarzą w twarz stworzenia ze swoim Stwórcą.
b) Cudów za mało…
Nie znaczy to oczywiście, że dobry katolik miałby wątpić w możliwość pojawiania się dziś tradycyjnie pojmowanych cudów. Nic podobnego! Byłoby to nawet dalekie od zasad naszej wiary. Papież Pius IX już 150 lat temu, w czasach zagrożenia płaskim racjonalizmem, uczył wyraźnie, że cuda Jezusa Chrystusa oraz te cuda, które zdarzają się w historii Kościoła są „potwierdzeniem naszej wiary”[2]. Nie można wątpić ani w ich możliwość dzisiaj, ani w to, że rzeczywiście się zdarzają (choć z drugiej strony nie należy ulegać łatwowierności: wiele rzekomych cudów to po prostu opowiastki fantastów lub historyjki dla naiwnych!).
Podobnie dwadzieścia kilka lat później Sobór Watykański I wśród możliwych i faktycznie zdarzających się „Boskich faktów” wymieniał cuda jako „nader pewne i przystosowane do umysłowości wszystkich ludzi znaki Boskiego Objawienia”[3]; chodziło o cuda opisane w Starym i w Nowym Testamencie. Ojcowie soborowi wyraźnie sugerowali też istnienie cudów w czasach pobiblijnych:
„Jeśli ktoś twierdzi, że cuda są w ogóle niemożliwe i stąd wszystkie o nich opowiadania, nawet zawarte w Piśmie Świętym, trzeba uznać za baśnie i mity, albo że cudów nigdy nie można poznać w sposób pewny, ani że na ich podstawie nie da się należycie uzasadnić Bożego pochodzenia chrześcijańskiej religii — niech będzie wyklęty”[4].
Wiara w moc Bożą większą od praw przyrody i mogącą przekraczać zamknięte ściany doczesności należy więc, jak widzimy, do istoty chrześcijaństwa. W naszych czasach Katechizm Kościoła Katolickiego przypomniał, że „cuda Chrystusa i świętych […] są pewnymi znakami Objawienia”[5], a Katechizm Kościoła Prawosławnego sformułował to tak:
„[święci] mogą czynić cuda, gdyż ich ciało jest przejrzyste dla nie stworzonej Światłości i Bóg działa poprzez nich”[6].
c) Cud — ale jaki?
To, że zarówno historia, jak i współczesność Kościoła pełna jest cudów Bożej mocy, powinno nas oczywiście cieszyć. „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki” (Hbr 13, 8), albo — jak mówiła kiedyś piękna pieśń chrześcijańska — „Bóg jest wciąż taki sam: jeśli wczoraj miał moc, to i dzisiaj ją ma”. Nie możemy jednak zapomnieć, że kiedy „wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością mówiąc: «Panie, przez wzgląd na twoje imię, nawet złe duchy się nam poddają»”, to Jezus odpowiedział: „Nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10, 17-20). Największą radością winien być dla chrześcijanina cud możliwości nawiązania relacji z Bogiem.
Niech jako przykład takiego pojmowania cudu dotrze do nas głos brzmiący z oddali dziesięciu wieków, głos wielkiego mistrza duchowości chrześcijańskiego Wschodu, w czasach, gdy Wschód i Zachód nie były jeszcze oddzielone jako odrębne Kościoły, ale tworzyły wspaniałą i harmonijną całość, choć złożoną z tak odmiennych części. Chciałbym zaproponować w tym miejscu myśli na ten temat mało jeszcze znanego u nas wielkiego świętego i wielkiego mistrza duchowości, Symeona Nowego Teologa.
Grecki mnich i wybitny pisarz chrześcijański, Symeon, żył w latach 949-1022 i przez dwadzieścia pięć lat był przełożonym klasztoru koło Konstantynopola. Obdarzony został przez potomnych przydomkiem „Nowy Teolog”, a to dla podkreślenia wagi jego pisarstwa. W ten sposób stawiano go na podobnej płaszczyźnie co św. Jana Apostoła, zwanego na Wschodzie „Janem Teologiem”, oraz św. Grzegorza z Nyssy, również w tym właśnie sensie zwanego „Grzegorzem Teologiem”. Określenie „Nowy Teolog” miało więc znaczyć, że oto po wielu wiekach pojawił się wreszcie ktoś godny kontynuować dzieło tak znamienitych poprzedników. Jego pasją było wykazanie, że świadome przeżywanie łaski Bożej winno stawać się udziałem każdego chrześcijanina, że jest to dostępne na mocy udzielania Ducha Świętego w proporcji do wiary człowieka, oraz że takie doświadczenie powinno wynikać z głębokiego przeżycia sakramentów, zwłaszcza chrztu, Eucharystii i pokuty, następnie z trwania w Kościele katolickim obejmującym także świętych w niebie, wreszcie z prostego przyjęcia otwartym sercem podstawowych prawd chrześcijańskiej wiary. Jednym słowem, głosił, że cud winien być codziennością dla chrześcijanina oraz że cudem tym jest na pierwszym miejscu łaskawe przychodzenie Boga do wierzącego człowieka.
Wiele miejsc w dziele Symeona ma charakter wyraźnego dzielenia się swoim własnym doświadczeniem duchowym. Spośród nich przytoczmy jedno, by posłużyło za przejmującą ilustrację nauczania tego wielkiego greckiego mnicha. Jest to część dialogu ucznia z ojcem duchownym na temat widzenia Boga:
„«Widziałem». «Co widziałeś, synu mój?» «Światło, ojcze, łagodne, łagodne, tak że wydało mi się nie dość mocne». A podczas gdy to mówi, serce jego porusza się i drży, i zapala się pragnieniem tego, co ujrzał. A potem znowu zaczyna mówić wśród łez: «Ojcze, światło mi się objawiło. Sklepienie mojej celi znikło i świat się rozpłynął przed Jego obliczem, i pozostałem sam wobec samego światła. Była we mnie radość niewymowna, która dalej jeszcze jest we mnie, miłość i pragnienie gwałtowne, tak że potoki łez płynęły jak źródło». [Pytałem] więc: «Mój Boże, czy to Ty?» A On odpowiadał: «Tak, to ja, Bóg, który dla ciebie stał się człowiekiem»”[7].
Co ważne, nie chodzi tu o wizję światła jako takiego, na sposób jakiejś hinduistycznej medytacji wszechkosmicznej mocy boskiej. Celem jest najwyraźniej osobiste spotkanie z Chrystusem, który objawia się w świetle: dopiero od momentu, kiedy Chrystus zaczyna mówić w sercu przez Ducha Świętego można dostąpić osobistej z Nim znajomości. Jeśli wizja Boskiej światłości związana jest z jakimiś nadzwyczajnymi stanami ekstatycznymi, to nie z powodu koniecznego powiązania obu tych zjawisk, ale z powodu niedojrzałości początkującego chrześcijanina. W tej kwestii Symeon jest w doskonałej zgodzie z takimi mistrzami Zachodu, jak na przykład św. Teresa z Avila. Jako doświadczenie powszechnie znane wspomina Symeon, że zdarza się wpadanie w ekstazę w ten sposób, że traci się świadomość samych siebie i tych, którzy człowieka otaczają, jakkolwiek jest to właściwe tylko początkującym.
Fascynacji cudownościami Symeon nie mylił z pragnieniem trwania w cudzie obecności Bożej. Dla zobrazowania przyczyn nadmiernej egzaltacji religijnej Symeon podaje przykład człowieka urodzonego w ciemnym więzieniu, które zawsze było oświetlone tylko przez bladą lampę. Człowiek taki będzie oślepiony, gdy zobaczy promień światła wpadający przez nagle otwartą szczelinę w dachu więzienia. Jednak po oswojeniu się ze światłem dnia więzień będzie czuć się swobodnie w jego blasku i początkowe oszołomienie minie, pozostanie natomiast nowa wizja przemienionego życia[8]. Dla nowicjuszy w pobożności początek drogi może kojarzyć się z ekstatycznymi stanami ducha. Pod stałym wpływem coraz mocniejszego światła oświecenie jednak postępuje i człowiek uczy się „cudu za cudem, tajemnicy za tajemnicą, kontemplacji za kontemplacją, gdyż światło oświeca go cały czas, dlatego człowiek widzi, rozumie — został wtajemniczony”[9].
Symeon interpretuje wiele miejsc biblijnych, zwłaszcza w Ewangelii Janowej i w listach św. Pawła, jako ewidentne zachęty do takiego właśnie przeżywania spotkania z Chrystusem. Komentując tekst 2 Kor 4,6 obwieszcza:
„Ten, który rozkazał ustąpić ciemnościom, świętuje w nas przez dar Ducha Świętego, czyni nas żywymi jakby wyprowadzając ze śmierci”[10].
Samo słuchanie i nawet przyjmowanie nauczania może pozostać czymś bezowocnym, jeśli nie przemieni się w potwierdzające doświadczenie wewnętrzne. Bóg błogosławi nie tyle tym, co zadowalają się nauczaniem, ale raczej tym, co przez praktykę przykazań zasłużyli na widzenie i kontemplowanie w sobie samych żarzącego się i jaśniejącego światła Ducha, co przez tę wizję i w tym poznaniu ujrzeli to, o czym mają mówić i czego mają nauczać innych. Błogosławieństwo to dotyczy nie tylko życia doczesnego, ale stanie się nawet bramą wejściową na życie wieczne:
„[Pan] zwróci się słowami: «A wy, czy Mnie poznaliście? Czy widzieliście moje światło? Czy przyjęliście Mnie u siebie? Czy poznaliście działania Mojego Ducha z doświadczenia, tak czy nie?»”[11].
d) Jeśli Bóg jest ogniem, to rozpala człowieka!
Jeśli Bóg przychodzi w rzeczywiście nowy sposób do chrześcijanina, jeśli ten dostąpił istotnie nowego zamieszkania Boga samego w swoim sercu, to skutek tego wydarzenia musi być odzwierciedleniem „płomienistej” natury Boga. Brak jakiegokolwiek doświadczenia może nasuwać wątpliwości, czy w ogóle coś nadzwyczajnego nastąpiło. Zamieszkanie Bóstwa w trzech Osobach w chrześcijaninie dokonuje się w sposób postrzegalny dla świadomości i prowadzi do coraz większych płomieni pragnienia Bóstwa, a to dlatego, że:
„Bóg jest ogniem i przyszedł jako ogień i rzucił ogień na ziemię: rozprzestrzenia się po ziemi, szukając materii palnej, czyli otwartości i dobrej woli, aby ją zapalić. W których zaś ten ogień się zapali, wznosi się wielkim płomieniem aż do nieba. A pochłania on duszę rozpłomienioną nie w sposób nieświadomy, jak mniemają niektórzy, gdyż nie jest ona czymś nieczułym, ale w pełni odczucia i wiedzy. [Najpierw] w nieznośnym cierpieniu, a potem, po oczyszczeniu nas z brudu namiętności, ogień ten staje się pokarmem i napojem, oświeceniem i radością nieustanną, i przemienia nas w światłość przez udział”[12].
Powodem niemożliwości „bezobjawowego” zamieszkania Boga w człowieku jest pokrewieństwo duchowe rozumnego i wolnego stworzenia do Boga. To, co w człowieku jest podobieństwem i obrazem Bożym, jest „palne” w tym sensie, że zawiera w sobie podstawową otwartość na obecność Ducha Świętego. Duch Boży nie może zamieszkać w osobie tak, jakby zamieszkiwał w martwym przedmiocie; musi wywołać „cudowną” reakcję odpowiednią do tak wielkiego daru. Wszystko to wyraźnie kieruje się w stronę typowego dla Wschodu pojęcia „przebóstwienia”, co oznaczać ma nie pokusę politeizmu, ale wiarę w możliwość takiego rozpłomienienia przez Ducha, że cała dusza staje się ogniem, podobnie jak materialny ogień przekazuje rozpalonemu żelazu swoją własną naturę[13].
Warto znowu podkreślić powiązanie tego rozumowania z silnie sakramentalnym widzeniem pobożności chrześcijańskiej. Nie chodzi tu bowiem o jakąś elitarną ezoterykę, ale o wnioski z obdarowania całego Kościoła takimi samymi darami, na pierwszym miejscu darem Eucharystii, Jeśli mówi się często na sposób pobożny, że „największym cudem jest Eucharystia”, to na pewno w zrozumieniu tego może nam dopomóc nauczanie Symeona o Eucharystii jako Cudownej Obecności:
„Jeśli jest On światłem, a ci, co przyodziewają się w Niego nic nie odczuwają, to czym różnimy się od trupów? Jeśli ci co spożywają Jego ciało i piją Jego krew mają życie wieczne, a my — spożywający — nie więcej odczuwamy wpływu na nas, niż gdybyśmy spożywali pokarm materialny, to [tak jakbyśmy] otrzymali zwykły chleb, a nie równocześnie Boga. Jeśli to wszystko staje się w nas, bez naszej wiedzy i naszego doświadczenia, to kto mógłby wyrazić żal nad naszą nieświadomością!”[14].
Ile razy Symeon Nowy Teolog poruszał tego typu tematy, tyle razy ton jego słów stawał się niezwykle emocjonalny i dogłębnie zaangażowany. Nawet po upływie tysiąca lat od powstania jego tekstów każdy czytelnik z łatwością zda sobie sprawę, że temu wielkiemu teologowi mniej zależało na wciągnięciu w intelektualną dysputę na temat możliwości doświadczania działania łaski, a bardziej na skutecznym przekazaniu tego cudu, który ewidentnie stał się wcześniej jego własnym udziałem i o którym był dogłębnie przekonany, że stanowi sprawdzian prawdziwości chrześcijaństwa, a zarazem warunek życia na wieki z Bogiem:
„Otrzymaliśmy na drodze tajemniczej w sposób odczuwany, widziany i poznany, doświadczenie tego wszystkiego, o czym mówiliśmy i co przekazaliśmy na piśmie dla pomocy i zachęty dla tych, którzy zechcą szukać i znaleźć Boga. Oby żar boskiego pragnienia nie tylko podtrzymał swój płomień w was, ale oby gorzał bardziej jeszcze niż płomienie”[15].
W omawianiu tych spraw Symeon często nie przebierał w słowach: podejmowanie się nauczania drogi duchowej na podstawie znajomości tylko teorii to wystawianie się na ośmieszenie, gdyż słowo nabiera wagi dopiero wsparte doświadczeniem:
„Czy nie wiesz, że ci, którzy nabyli doświadczenia w dziełach i w słowach, śmieją się z ciebie, jak z głupca, kiedy bierzesz się za mówienie o rzeczach i mieszasz rozmaite problemy?”[16].
Taka pseudo-mądrość to nic innego, jak głupota w oczach Bożych:
„Opłakuję ruinę moich braci według ciała i ducha, ponieważ zadowoliwszy się przeczytaniem pisma świętych natchnionych przez Boga wyobrażamy sobie posiadanie światła prawdziwej nauki. Niektórzy nawet posuwają się do tego, aby twierdzić w sposób całkiem już bezrozumny, że kontemplacja dana duszy jedynie przez działanie Ducha jest tożsama z tworzeniem pojęć w umyśle. Cóż za głupota, cóż za zaślepienie!”[17].
Nie znaczy to, że wiedza nabyta czy to z lektury, czy to od innych ludzi, jest nieistotna. Oznacza to jednak, że musi harmonijnie połączyć się z cudem osobistego doświadczenia.
Wobec tak wspaniałego głosu docierającego do nas z głębi historii Kościoła, jakże żałośnie i płasko brzmią oczekiwania tych współczesnych chrześcijan, którzy cudowności poszukują w podejrzanej ezoteryce, a jeśli już oczekują niecodziennego daru Bożego w chrześcijaństwie, to zwracają swoją uwagę w stronę tylko zewnętrznych i widzialnych niezwykłości. Umyka wtedy to, co najważniejsze. Gdzieś zapodziało się napomnienie Pana Jezusa: „Cieszcie się z tego, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20).
Prawdziwe są cuda Ewangelii i prawdziwe są dzisiejsze cuda potwierdzone przez staranne przyglądanie się kompetentnych władz w Kościele. Ale wszystkie one są tylko znakami, wskazującymi na dostępność cudu największego i — w zamiarze Bożym — najpowszechniejszego: „Oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28,20).
Przypisy
[1] Z. Lubowiecki, Pierścień Atlantów, „Uzdrawiacz”, 15 II 2000, nr 2, s. 16.
[2] Pius IX, encyklika Qui pluribus (1846 r.), [w:] Breviarium fidei I, 20, Poznań 1989, s. 10.
[3] Sobór Watykański I, Konstytucja dogmatyczna o wierze katolickiej, rozdz. III, [w:] Breviarium fidei I, 49, Poznań 1989, s. 23.
[4] Tamże, rozdz. III — kan. 4, [w:] Breviarium fidei I, 57, o.c., s. 25.
[5] Katechizm Kościoła Katolickiego, 156, Poznań 1994.
[6] Katechizm Kościoła Prawosławnego, Kraków 2001, s. 124.
[7] Syméon le Nouveau Théologien, Traités Théologiques et Ethiques, red. J. Darrouzès, vol. I, Paris 1966 i vol. II, Paris 1967, [dalej: TTE I i TTE II], TTE II, s. 101-103.
[8] Por. TTE I, s. 297-298.
[9] TTE I, s. 303.
[10] TTE I, s. 285.
[11] TTE I, s. 291.
[12] TTE II, s. 193.
[13] Por. TTE II, s. 129.
[14] TTE II, s. 315.
[15] TTE II, s. 75.
[16] TTE II, s. 147.
[17] TTE II, s. 221.