O diable dziś

ks. Andrzej Siemieniewski

O DIABLE DZIŚ


1. Wolny od diabłów i piekieł

„Dziecko będzie się wychowywało po laicku. Nie chcę, by mu nawkładali do głowy diabłów i piekieł”, oznajmił Luis Buńuel, hiszpański reżyser, gdy w roku 1935 urodził się jego syn. Zapewne objawiła się w ten sposób troska rodzica o to, aby dziecko wzrastało w atmosferze wolności od tego, co ponure i mroczne. Po autorze takiej deklaracji można by się spodziewać spojrzenia uwolnionego od przygnębienia ciemnymi aspektami życia, skoro chrześcijaństwo utożsamione z naukami o „diabłach i piekle” poszło w kąt… Ciekawe jednak, że kiedy reżyser meksykański, Arturo Ripstein, podsumowywał po latach twórczość tego hiszpańskiego artysty, powiedział:

„Buńuel nie krył rzeczywistości za kurtyną realizmu magicznego. Pokazał ją śmierdzącą, duszną, spotniałą i wstrętną. Taką, jaka była”.

Dziennikarka amerykańska pisała: „Jego filmy kojarzą się z okrucieństwem, bluźnierstwem, niewdzięcznością”. Tradycyjnie wychowany chrześcijanin, gdyby przyśnił mu się mężczyzna rozcinający kobiecie oko brzytwą, powiedziałby: „Miałem dziś w nocy okropny koszmar. Muszę się z tego otrząsnąć”. Jednak taki właśnie sen Buńuela stał się podstawą pomysłu scenariusza jednego z jego filmów.

Czym jest więc chrześcijańska nauka o realności osobowego zła? Ponurym bagażem mrocznych wieków, z którego trzeba się wyzwolić, aby żyć w świecie jasnym i pogodnym, czy też wyrazem realizmu, który uświadamiając powagę sytuacji, umożliwi nam dostrzeżenie piękna, dobra i światła jako najważniejszych aspektów egzystencji ludzkiej? W co właściwie my, uczniowie Jezusa Chrystusa, wierzymy, jeśli chodzi o złego ducha?

Kiedy uczniowie poprosili Jezusa: „Panie, naucz nas modlić się” (Łk 11,1), On odpowiedział im słowami modlitwy nazwanej później Modlitwą Pańską. Zawierała ona między innymi prośbę: „Ale nas zachowaj od złego” (Mt 6,13). Katechizm Kościoła Katolickiego dopowie wyraźnie:

„Zło, o którym mówi ta prośba, nie jest jakąś abstrakcją, ale oznacza osobę, Szatana, Złego, anioła, który sprzeciwił się Bogu” (KKK 2851).

To uściślenie jest ważne, gdyż aby być nowocześni, katolicy, głosząc swą wiarę, unikali niekiedy mówienia o szatanie i demonach, choć zagadnienie to zajmuje bardzo dużo miejsca w Piśmie Świętym. Walka duchowa chrześcijanina, jego zmaganie z siłami zła, także zła osobowego, stanowi już przedmiot opisów Starego Testamentu. Głębiej rozumiemy ten problem zgodnie z interpretacją daną przez Nowy Testament. Możemy nauczyć się w ten sposób, jaką bronią walczą przeciw ludziom demony i jak się przed tym obronić.

Z drugiej jednak strony stykamy się w tej kwestii z poglądami przesadnymi, a czasem nawet dziwacznymi lub graniczącymi z obsesją. O antydemonicznej obsesji możemy mówić w przypadku wierzących nadwrażliwych w tej materii. Świat jest w ich pojęciu terenem zdobytym w całości przez szatana i chrześcijanin powinien krok po kroku wyrywać z panowania demonów kolejne partie terytorium. Stąd bierze się nadmierne przywiązywanie wagi do scen wypędzania złych duchów i egzorcyzmowania, może nawet połączonych z krzykami, konwulsjami, drgawkami i innymi niezwykłymi manifestacjami.

2. Zbytnio w lewo, przesadnie w prawo…

Ludzie przejęci do głębi strasznymi możliwościami szatana posługują się określeniem „demonizacja”, oznaczającym — według nich — owładnięcie człowieka przez szatana. Obsesje takie częstsze są w literaturze wolnego protestantyzmu, choć zdarzają się również katolikom. Jeden z angielskich autorów pisze:

„Powszechność telewizji i demoniczna presja obecna w sporej części współczesnej muzyki popularnej sprawiły, że mamy do czynienia z pokoleniem ludzi opanowanych przez demony, dla których jedynym ratunkiem jest zbawiająca, uzdrawiająca i wypędzająca złe duchy moc Jezusa Chrystusa”[1].

Ten sam autor zapewnia: „Jeśli chrześcijanie będą trwali w grzechu, mogą opanować ich kolejne demony”, zadaje też sobie pytanie: „Ilu ludzi zostało owładniętych przez duchy seksu z powodu pornograficznych obrazów, które zatruły ich umysły przez ekrany kinowe i telewizyjne?”[2]. Dzieło Franka Perettiego Władcy ciemności przedstawiające ludzi jako bezwolne marionetki w rękach dobrych lub złych sił duchowych, choć częściej złych, rozeszło się w Stanach Zjednoczonych w ciągu kilku lat od wydania go w dwóch milionach egzemplarzy[3]. Jeśli zapoznać się z tekstami tego typu krążącymi w sporych kręgach pobożnych ludzi, to można odnieść nieodparte wrażenie, że owładnięcie przez demona jest przypadłością wielu osób. Według tego rodzaju nauczania wystarczy, na przykład, pożądliwe spojrzenie. Duch pożądliwości, który wchodzi przez oczy, może zachęcić człowieka do grzechu seksualnego. W konsekwencji pojawi się wtedy także duch rozwiązłości. Gdy otworzy się demonom owo wejście, wtedy zacznie ono działać jak pompa, którą wróg może posyłać swoich współpracowników.

Przy takim podejściu trudno oprzeć się wnioskowi, że opanowany przez demony jest praktycznie każdy, gdyż przecież „jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1,8). Jeśli grzeszne spojrzenia lub niewłaściwe myśli dają demonom prawo do zamieszkania we wnętrzu człowieka, to kolejnym przypadkom opanowania przez demony i ich wypędzania powinno nie być końca. Jeśli ktoś w to uwierzy, to zaczyna dostrzegać w świecie tylko dwie kategorie ludzi. Pierwsza kategoria to owładnięci przez demona, czyli „zdemonizowani” (praktycznie prawie wszyscy), druga zaś to ci, których przygodni egzorcyści uwolnili od demonów w wyniku — jak się to nazywa — „konfrontacji mocy”.

Najbardziej nawet pobieżna znajomość Pisma Świętego uzmysłowi nam jednak od razu, że jest to nonsens. Jezus Chrystus nie traktował wszystkich jak opętanych. W realiach przedstawianych nam przez Ewangelię, ludzi opętanych przez szatana było raczej niewielu. Mógł to być jeden człowiek w mieście lub kilku w danej okolicy. Prawdą jest, że wszyscy, których spotykał Chrystus, byli grzesznikami, wszyscy popełniali mniejsze lub większe grzechy, dobra nowina jeszcze do nich nie dotarła, ale czy byli oni traktowani jako przypadki nadające się do uwolnienia z demonicznych mocy? Z całą pewnością nie! Czy to na terenach zamieszkanych przez wiernych Izraelitów, czy na terenach ze sporą liczbą pogańskich mieszkańców, Jezus traktował ludzi jako zasadniczo wolnych i odpowiadających za samych siebie, a przypadki opętania traktował jako wyjątek. Tak samo postępowali Jego uczniowie, gdy głosili Ewangelię wśród pogan oddających cześć najróżniejszym bożkom (a więc wśród Koryntian, Rzymian, Galatów), i tak samo postępował Kościół przez dwadzieścia wieków. Tak samo, to znaczy zgodnie z Pismem.

Nowy Testament mówi to, w co zawsze wierzył Kościół. Mianowicie, że egzorcyzmy są rzadką koniecznością, a normalnym sposobem walki ze złym duchem jest „pas prawdy, pancerz sprawiedliwości, gotowość do ewangelizacji, modlitwa i czytanie słowa Bożego” (por. Ef 6,13–18). Jako katolicy zawsze staraliśmy się to robić, zamiast oddawać się iluzorycznym często „konfrontacjom mocy” z duchami najróżniejszych kategorii i typów, o których ani nie uczyli apostołowie, ani nie wspomina o tym spisane przez nich słowo Boże. Nie znaczy to, że mamy lekceważyć problem możliwości udręczeń lub opętań szatańskich, ale o tym nieco później.

Poza grzechem, drugą drogą, która podobno ma dawać szatanowi prawo do wejścia w człowieka, są traumatyczne przeżycia, a szczególnie nieszczęśliwe wypadki. We wspomnianej książce P. Horrobin (a jego tezy nie są wcale wyjątkiem w demonologii wolnych protestantów anglosaskich) przypomniał o tragicznym wypadku, kiedy to w czasie katastrofy na stadionie sportowym zginęła znaczna liczba kibiców. Wielu członków ich rodzin było świadkami tego wypadku za pośrednictwem transmisji telewizyjnej. Autor wywodzi:

„Zastanawiam się, jak wielu z tych ludzi zostało wtedy opanowanych przez demony wskutek szoku i potrzebuje teraz uwolnienia”?[4].

Podczas jednej z „uwolnieniowych konferencji” zorganizowanych w Polsce wypędzano z pewnej dziewczyny demona, który miał wejść w nią, gdy spadła z balkonu jako dziecko. Jako dowód obecności złego ducha przytaczano fakt, że potem nękała ją seria nieszczęśliwych zdarzeń. Dołączmy do tego jeszcze rozpowszechnioną w takich kręgach wiarę w to, że demony można odziedziczyć; czyż Biblia nie mówi, że Jahwe zsyła kary za niegodziwość na synów i wnuków aż do trzeciego i czwartego pokolenia (Wj 34,7)? Z tego właśnie powodu, w celu wytropienia zaczajonego demona rezydującego, jeden z podręczników walki duchowej podsuwał pytania: „Czy w twojej rodzinie miały miejsce choroby serca?”, „Czy któryś z twoich rodziców lub dziadków popełnił cudzołóstwo?”[5]. Nawiasem mówiąc, zastanawia ograniczenie pytania do rodziców i dziadków, skoro słowo Boże wyraźnie mówi o trzecim i czwartym pokoleniu. Może nawet samemu autorowi pytanie o grzechy pradziadków wydawało się już zbyt groteskowe.

Jak odnieść się do takich poglądów? Pomijając oczywisty fakt, że nigdzie Pismo Święte o podobnej przyczynie opanowania przez złego ducha nie mówi, to — gdyby to była prawda — ileż demonów musiałby mieć Apostoł Paweł! Mówi przecież o sobie:

„Przez Żydów pięciokroć byłem bity […] Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu […] w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu” (2 Kor 11,24n).

Gdyby traumatyczne przejścia i nieszczęśliwe wypadki otwierały demonom wejście do wnętrza człowieka, to Apostoł Paweł musiałby mieć cały legion demonów! Tymczasem jego wnioski, gdy zastanawiał się nad tymi przypadkami, szły w dokładnie przeciwną stronę. Apostoł mówił: wskutek tego wszystkiego jeszcze bardziej jestem sługą Chrystusa:

„Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci” (2 Kor 11,23).

Chrześcijanin obmyty Krwią Jezusa i uświęcony w Duchu Świętym jest wolny. Żadnych tajemniczych przekleństw ciążących na rodzinie i żadnych demonów przechodzących z pokolenia na pokolenie nie musi się bać, podobnie jak rzuconego uroku i czarnego kota.

Z opisanymi wyżej teologicznymi obsesjami, związanymi z wiarą w opanowanie przez demony praktycznie wszystkiego i wszystkich, wiąże się niekiedy przesada skierowana w inną stronę. Chodzi tu o nadmierną pewność siebie w stosunku do złego ducha, tak jakby silna wiara mogła zapewnić raz na zawsze całkowitą nieprzemakalność chrześcijanina na jego działanie w każdej postaci, czy to pokus, czy trudności życiowych. Takie mniemanie nie odpowiada jednak realiom biblijnym. Oto pomimo mocy wypędzania złych duchów, którą posiadał Paweł, on sam również miał chwile swojej słabości wobec działania złego ducha. Co ważne, doświadczenie przeciwnych mu zakusów szatana okazuje się okazją do Bożego zwycięstwa:

„Aby nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, został mi dany oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz Pan mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali»” (2 Kor 12,7–9).

Nawet w obliczu szatana Apostoł musiał doświadczyć słabości, a nie tylko mocy. Dotyczy to także innych członków Kościoła. W Księdze Apokalipsy czytamy: „Oto diabeł ma niektórych spośród was wtrącić do więzienia, abyście zostali poddani próbie, a znosić będziecie ucisk przez dziesięć dni” (Ap 2,10). Dlatego całkowite związanie szatana jest obiecane dopiero na czasy ostateczne (por. Ap 20,2).

3. Wąska ścieżka Prawdy: „ościeniem śmierci jest grzech”

Najcięższa broń szatana w walce z chrześcijaninem to grzech. Niezdrowa fascynacja opętaniami i dręczeniami przez duchy odsunęła na plan dalszy zadanie z pewnością pierwszoplanowe: walkę z grzechem. W końcu, kiedy szatan wszedł w Judasza (J 13,27), ten nie zaczął się tarzać ani wykrzykiwać jak opętany, lecz „zaraz wyszedł; a była noc” (J 13,20).

Najgorsze grzechy nazwane są grzechami głównymi, gdyż po pierwsze, odwodzą od wiary i mogą stać się przyczyną utraty prawa do odziedziczenia królestwa Bożego, a po drugie, stają się przyczyną mnóstwa innych grzechów. Jest siedem grzechów głównych wyraźnie opisanych na kartach Nowego Testamentu: pycha, zazdrość, gniew, lenistwo, chciwość, nieczystość, nieumiarkowanie.

Zwrócimy tu uwagę na grzechy duchowe, które są — wbrew popularnemu mniemaniu — ze swojej natury cięższe niż grzechy cielesne. Grzechy te są duchowe, dlatego mogą towarzyszyć nawet bardzo ascetycznej postawie ciała. Upodabniają one człowieka do istoty duchowej, do anioła; tyle tylko, że jest to anioł zbuntowany, czyli szatan. Największy ciężar gatunkowy ma grzech pychy. Znani są ludzie, którzy przez pychę i zazdrość wyrządzili mnóstwo zła, a nie ulegali wcale popędom ciała. Pismo mówi nam o „pozorach mądrości dzięki […] uniżaniu siebie i surowości — w odnoszeniu się do ciała” (Kol 2,23).

Pycha. Jest to grzech największy, prawdziwie demoniczny: „Pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca” (1 J 2,16). Pycha grozi szczególnie świeżo nawróconym gorliwcom, a prowadzi, jak ostrzega Biblia, do służenia planom przeciwnika: troszczący się o Kościół Boży „nie może być świeżo ochrzczony, ażeby wbiwszy się w pychę, nie wpadł w diabelskie potępienie” (1 Tm 3,6).

Zazdrość. Grzech ten wprowadza nieład i burzy Boży porządek: „Gdzie bowiem zazdrość i żądza sporu, tam też bezład i wszelki występek” (Jk 3,16). Staje się też przyczyną wielu grzesznych czynów: „Żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć” (Jk 4,2).

Gniew. Może mieć nawet pozór działania w Bożej sprawie, ale najczęściej nie odpowiada to rzeczywistości: „Każdy człowiek winien być […] nieskory do gniewu. Gniew bowiem męża nie wypełnia sprawiedliwości Bożej” (Jk 1,19).

Lenistwo. Najbardziej szkodliwą jego odmianą jest lenistwo duchowe, czyli duchowa ospałość albo gnuśność. Jezus mówi: „Sługo zły i gnuśny!” (Mt 25,26). Lenistwo to duchowy bezruch, skłaniający do duchowej drzemki. Pismo Święte przestrzega: „abyście nie stali się ospałymi” (Hbr 6,12) i daje taką ostrą ocenę: „złe bestie, brzuchy leniwe” (Tt 1,12).

Walka duchowa chrześcijanina z szatanem musi być szczególnie wyczulona na grzechy przeciw Duchowi Świętemu. Jak zrozumieć biblijną przestrogę, że grzechy takie nie będą nigdy odpuszczone (por. Mt 12,32)? Na pewno nie mamy tego rozumieć w ten sposób, że jeśli coś nieostrożnie zrobimy, powiemy lub pomyślimy, wpadniemy w zastawione przez Boga sidła, z których nie ma już potem żadnego ratunku. Kościół, czytając przez wieki Pismo Święte, sprecyzował owe grzechy jako błędne postawy trwające całe życie i prowadzące do śmierci w wyraźnie bezbożnym stanie ducha, bez żadnej chęci czynienia pokuty. Na tej podstawie tradycyjnie wymieniano sześć takich grzechów.

Grzeszyć, licząc zuchwale na miłosierdzie Boże. Taki grzech przeciw Duchowi Świętemu wyraźnie jest opisany w Biblii: „Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu” (Hbr 10,26–27). Nie chodzi oczywiście o to, że chrześcijanin jest grzeszny (to akurat zdarza się każdemu), ale o postawę całkowitego odwrócenia od Boga, w zuchwałym przekonaniu: Bóg musi mnie zbawić! Nie ma wyboru! Przecież jest miłosierny!

Rozpaczać albo wątpić w miłosierdzie Boże. Nie chodzi oczywiście o wątpliwości, które niekiedy każdy miewa. Chodzi natomiast o wybór dotyczący całej wieczności. Przestrogą przed takim postępowaniem jest los Judasza. Jakkolwiek nie wiemy oczywiście, jakie są jego losy wieczne, to jednak jego historia ma być na zawsze ostrzeżeniem przed grzechem rozpaczy: „Judasz […] rzekł: «Zgrzeszyłem, wydając krew niewinną» […] potem poszedł i powiesił się” (Mt 27,3.5).

Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej. Uporu w odrzucaniu fundamentów wiary nie należy mylić z pytaniami, dyskusjami i szukaniem prawdy: „Baczcie, aby […] jakiś korzeń gorzki, który wyrasta do góry, nie spowodował zamieszania, a przez to nie skalali się inni […] A wiecie, że później, gdy [Ezaw] chciał otrzymać błogosławieństwo, został odrzucony, nie znalazł bowiem sposobności do nawrócenia” (Hbr 12,15.17).

Zazdrościć bliźniemu łaski Bożej. Jeśli jest to zazdrość jako impuls, który tak często się w nas rodzi i z którym musimy walczyć, to nie ma nic wspólnego z grzechem przeciw Duchowi Świętemu. Jeśli natomiast ktoś wybrał ją jako drogowskaz na całe życie i konsekwentnie wybór ten realizuje, to znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie: „Żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć” (Jk 4,2).

Mieć zatwardziałe serce wobec zbawiennych napomnień. Wprawdzie pewien stopień obojętności na napomnienia cechuje nas wszystkich, tu jednak ostrzega się przed życiem jakby impregnowanym całkowicie na głos wzywający do nawrócenia, przed radykalnym zamknięciem serca: „Jest powiedziane: dziś, jeśli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych jak podczas buntu” (Hbr 3,15).

Aż do śmierci odkładać pokutę i nawrócenie. Nawracać się mamy wtedy, gdy dociera do nas Boże wezwanie, gdyż nikt nie wie, ile czasu da mu jeszcze Bóg: „Baczcie, bracia, aby nie było w kimś z was przewrotnego serca niewiary, której skutkiem jest odstąpienie od Boga żywego […] aby ktoś z was nie uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu” (Hbr 3,12–13).

4. Opętanie?

Każdy grzech i niewierność Ewangelii, jak również każde zaburzenie normalnego toku chrześcijańskiego życia, może być splotem wpływu pokus złego ducha, ludzkiej słabości i cech ułomnej natury. Dlatego mówi św. Paweł: „toczymy walkę przeciw rządcom świata tych ciemności, duchowym pierwiastkom zła” (Ef 6,12). Szatan przewyższa człowieka inteligencją, mocą i przebiegłością, dlatego naiwnością są zbyt proste metody walki z szatanem. Prawdziwą metodą walki duchowej z nim jest świętość.

Szczególnym — i w praktyce raczej rzadkim — przypadkiem działania szatana są tak zwane napaści i opętania szatańskie. Napaści są zewnętrznym atakiem szatana; opętania dotyczą wewnętrznych władz zmysłowych. W dzisiejszej atmosferze poszukiwania sensacji i udziwnień, tym bardziej obowiązuje stara łacińska zasada: Non prius admittenda quam probanda („nie przyjmuje się podejrzenia o opętanie, zanim się tego nie udowodni po wyczerpaniu wszystkich innych wyjaśnień, naturalnych, a szczególnie medycznych”). Wolno natomiast przypuszczać, że dobrowolne angażowanie się w kontakty z duchami złymi (spirytyzm, satanizm) może częściej prowadzić do szatańskich napaści i opętań. Niestety, okultystyczna religijność staje się bardzo realną pokusą dla coraz liczniejszych grup ludzi, zwłaszcza młodych.

Wielu współczesnych ludzi żyje w egzaltacji religijnej, szukając na każdym kroku sensacji i niezwykłych manifestacji duchowych. Religijni sceptycy natomiast w ogóle nie wierzą w istnienie złego ducha. Chrześcijanie zaś kierują się zasadą biblijnego realizmu:

„Przeciwstawiajcie się diabłu, a ucieknie od was. Przystąpcie bliżej do Boga, to i On przybliży się do was” (Jk 4,7–8).

* * * * *

Powróćmy teraz do problemu hiszpańskiego reżysera, Luisa Buńuela: uczyć o istnieniu złych duchów czy też nie? To prawda, że świadomość istnienia złego ducha stawia człowieka wobec powagi wyborów życiowych, których konsekwencje rozciągają się nawet poza doczesność. Może pomimo to chrześcijańskie orędzie — łącznie z „wkładaniem do głowy diabłów i piekieł” — nie jest najgorszą receptą na przeżywanie rzeczywistości tak, aby widzieć, że to, co w niej najważniejsze, niekoniecznie cuchnie? Może potrafi przynieść taką wizję człowieka, że najistotniejsze cechy dostrzegane w bliźnich wykroczą poza okrucieństwo i niewdzięczność? W końcu to, co chrześcijanie uważają za najważniejszy element nauczania o złym duchu, to triumfalne orędzie zwycięstwa: Jezus przez swoją śmierć pokonał tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła (por. Hbr 2,14).

Przypisy

[1] P. Horrobin, Healing Through Deliverence, Tonegridge (UK) 1994, s. 140.
[2] Tamże, s. 141 i 299.
[3] Por. F. Peretti, Władcy ciemności, Warszawa 1992; wyd. amerykańskie: This Present Darkness, Wheaton (Ill.) 1986.
[4] P. Horrobin, Healing Through Deliverence, o.c., s. 141.
[5] N.T. Anderson, Kruszący kajdany, Lublin 1992, s. 190.