Proroczy znak czasów: rola kobiety w Kościele

ks. Andrzej Siemieniewski

PROROCZY ZNAK CZASÓW: ROLA KOBIETY W KOŚCIELE


1. „Wygląd nieba umiecie rozpoznać, a znaków czasu nie możecie?” (Mt 16,3)

Uświadomienie sobie roli kobiety na arenie życia publicznego uważane jest przez Kościół za jeden ze znaków czasu[1]. W języku współczesnego Kościoła „znak czasu” to wyrażenie nawiązujące do Mateuszowej Ewangelii, a mające oznaczać decydujące wezwanie do aktualizacji Dobrej Nowiny wobec bieżących potrzeb świata i Kościoła. Oznacza też powołanie do zwiększonej wrażliwości na działanie Ducha Świętego, skoro to właśnie Duch Boży umożliwia zarówno prawidłową lekturę biblijnego tekstu, jak i zastosowanie zbawczych słów do konkretnego momentu historycznego. I tak na przykład w wieku dziewiętnastym znakiem czasu dla wielkiej rzeszy chrześcijan stało się wezwanie do zniesienia niewolnictwa. Jeszcze wcześniej — potrzeba ewangelizacji ludów zamieszkujących nowo poznane przez Europejczyków terytoria Afryki i Ameryki Południowej. Otóż według zgodnego głosu papieży ostatnich dziesięcioleci jednym z takich znaków, przez który sam Bóg wzywa do działania wiernych synów i córki Kościoła, jest nowa świadomość roli kobiety w społeczności zarówno świeckiej, jak i eklezjalnej:

„W sytuacji, w której kobieta musi znosić rozmaite formy dyskryminacji i godzić się na zajmowanie marginesowych pozycji tylko dlatego, że jest kobietą, istnieje pilna potrzeba obrony i promocji osobowej godności kobiety, a więc jej równości wobec mężczyzny”[2].

Łatwiej jest zwykle zająć krytyczną postawę wobec braków zauważonych w postępowaniu innych ludzi, na przykład przez wytknięcie dostrzegalnych form dyskryminacji kobiety w prawodawstwie wielu państw lub w utrwalonych formach kulturowych i religijnych w skali globalnej. Trudniej natomiast dokonywać stosownej aplikacji ewangelicznego wezwania w naszym własnym, kościelnym domu, a jednak do tego właśnie jesteśmy wezwani:

„Jest sprawą wielkiej wagi większe uczestnictwo kobiet w różnych dziedzinach działalności apostolskiej Kościoła”[3].

Jak zrozumieć te słowa w kontekście współczesnych dążeń feministycznych, w kontekście ujmowania ról społecznych odmiennych płci w ramach schematu rywalizacji w walce o dominację i dostęp do władzy? Czy nie zostaną one zinterpretowane jako mieszczące się w ciągu rewindykacji kolejnych zmarginalizowanych grup społecznych? A może nawet jako dalszy ciąg rewolucji mającej na celu większy udział w sprawowaniu władzy? W tym miejscu człowiek wierzący w Boże pochodzenie Dobrej Nowiny Jezusa z Nazaretu odwołać się musi do czegoś więcej niż socjologiczny opis, musi przywołać wizję Kościoła jako społeczności ukształtowanej przez Ducha Świętego. Ostatecznie bowiem to On jest rozdawcą ról w Kościele i On decyduje o ich hierarchii i ich ważności. Od otwartości na tchnienie Ducha Świętego zależy ostatecznie umiejętność rozpoznawania znaków zesłanych nam przez Boga, znaków ukrytych pośród przejawów współczesnego życia kulturalnego, społecznego i politycznego. Zapytywani przez Stwórcę za pośrednictwem współczesnego świata, dlaczego nie zawsze umiemy rozpoznać znaki czasu, odpowiedzi szukać będziemy wsłuchując się w to, co Duch mówi do Kościołów (por. Ap 2,11).

2. „Nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,28)

Wiemy, że stowarzyszenia polityczne domagają się równości płci na przykład na zasadzie tej samej ilości kandydatów na listach wyborczych spośród mężczyzn i kobiet proponowanych na najważniejsze stanowiska. Nie przecząc, że pewnie jest to jedna z możliwości zrealizowania apostolskich, a wcześniej jeszcze ewangelicznych postulatów równości, musimy jednak pamiętać o tym, że kształt wcielania Słowa Bożego w konkret codziennej praktyki wynika dla chrześcijanina z Tradycji Kościoła. A skoro takim sukcesem zakończyło się niedawne przypominanie wartości artystycznych poematu Pan Tadeusz Adama Mickiewicza, skorzystajmy i my z mądrości tej księgi:

„Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować,
cywilizować będzie i konstytuować;
Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni
Zrobili wynalazek: iż ludzie są równi;
Choć o tym dawno w Pańskim pisano zakonie
I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie.
Nauka dawną była, szło o jej pełnienie!”
(A. Mickiewicz, Pan Tadeusz I, 462-466).

Ten sam sens wyraził Jan Paweł II w swojej adhortacji o posłudze świeckich w Kościele:

„Godności kobiety, wystawionej na szwank przez opinię publiczną, trzeba przywrócić należny respekt przez autentyczne poszanowanie praw osoby ludzkiej i stosowanie w praktyce nauki Kościoła”[4].

Sprawa ta jest tym bardziej trudna, że na pierwszy rzut oka Kościół katolicki (ale także prawosławny) odbiega od powszechnego dziś w społeczeństwach Zachodu ujednolicenia ról społecznych. Najbardziej widocznym tego przejawem jest oczywiście to, że duchownymi są wyłącznie mężczyźni, podczas gdy większość uczestników nabożeństw to kobiety. Może właśnie dlatego problem roli kobiety w Kościele często sprowadzany bywa do kwestii otwarcia dla kobiet drogi do kapłaństwa. Wiadomą jest rzeczą, jak w ostatnich dziesięcioleciach zagadnienie to rozpalało do białości dyskusje wiernych społeczności anglikańskiej. Chodziło o wybór jednej z dwóch wartości, wybór między wiernością dwudziestowiekowej tradycji w interpretowaniu Ewangelii (Kościół wzorem Pana Jezusa widział przecież jako kandydatów do służby pasterskiej jedynie mężczyzn) a poddaniem się duchowi nowoczesności (dzielenie funkcji na te, które dostępne są dla wszystkich, i na takie, które oferuje się tylko mężczyznom, uchodzi wszak za absolutnie niedopuszczalne).

W sporze tym wygrała tak rozumiana nowoczesność, jednak zwycięstwo to zostało okupione ceną niezmiernie wysoką. Po pierwsze, zapłacono rozłamem w Kościele anglikańskim. Tysiące wiernych i setki duchownych poczuło się zwolnionych od obowiązku wierności wspólnocie, która czuła się zwolniona od wierności Tradycji. Po drugie, cenę zapłacili też wszyscy piastujący urząd pasterza, zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Bardzo szybko okazało się bowiem, że raz naruszona Tradycja interpretacji Biblii przestaje być ostoją także dla innych prawd, poprzednio uznawanych za nienaruszalne. Kolejną ofiarą tej mentalności padło bowiem samo pojęcie „święceń” kapłańskich, czy kościelnego „urzędu” prezbitera lub biskupa. Okazało się bardzo szybko, że w mentalności zdeterminowanej nowoczesnością w zasadzie nie ma żadnej różnicy między świeckim członkiem Kościoła a osobą duchowną. Kresem hasła „święcenia kapłańskie dla kobiet” stała się konstatacja, że w ogóle nie było o co walczyć: najbardziej bystrzy uczestnicy całego procesu szybko doszli do wniosku, że jeśli podważy się wagę Tradycji kościelnej, to w gruncie rzeczy nie istnieje już nic takiego, jak „święcenia”, i to ani dla kobiet, ani dla mężczyzn.

Smutne w tym względzie losy wspólnoty anglikańskiej mogą stanowić przestrogę, że nie taką drogą należy realizować apostolskie wezwanie: „nie ma już mężczyzny, ani kobiety”. Na pewno wspólnota uczniów Chrystusa powinna odróżniać się od tego świata specyfiką nowych i ewangelicznych relacji między mężczyznami i kobietami. Z tym, że początkiem owej nowej relacji nie powinna być „walka o urząd”, ale postawienie pytania: kto jest najważniejszy w Kościele? W bardzo poruszającym tekście odpowiadającym między innymi na to pytanie, urząd nauczycielski Kościoła przypomina (w stylu zresztą bardzo mało „urzędowym”, a za to tchnącym głębią duchowości):

„W Królestwie niebieskim najważniejsze miejsce zajmują nie szafarze, lecz święci”[5].

Przy odrzuceniu niechrześcijańskiej („światowej”) dominacji mężczyzn nad kobietami nie można zapomnieć o przewartościowaniu hierarchii tego, co uważane jest za szczyt godności i największy zaszczyt. W takiej perspektywie równie istotne, jak odczytywanie w tekstach biblijnych wersetów rzucających światło na temat, komu powierzał Jezus Chrystus misję pełnienia urzędu w chrześcijańskiej wspólnocie, okazuje się pytanie, kogo Mistrz powoływał do świętości. A wtedy nie sposób nie zauważyć, że tradycyjnie określenie „Najświętsza” stosowano w Kościele bynajmniej nie do osoby obdarzonej najwyższym urzędem (Piotr), ale do Maryi, nie pełniącej przecież żadnej oficjalnej funkcji we wspólnocie.

Niech problem ten rozjaśnią nam jeszcze bardziej słowa jednego z największych teologów XX wieku, Hansa Ursa von Balthasara, komentującego naukę Apostoła Pawła w tym względzie:

„Kto w końcu jest ważniejszy? Mężczyzna obarczony urzędem, skoro reprezentuje Chrystusa we wspólnocie i wobec wspólnoty, czy kobieta, w której wciela się istota Kościoła, i to tak dalece, że każdy, kto należy do Kościoła, także kapłan, musi przybrać wobec Pana Kościoła postawę kobieco-przyjmującą? […] Różnice te mają służyć miłości: «U Pana ani mężczyzna nie jest bez kobiety, ani kobieta nie jest bez mężczyzny. Jak bowiem kobieta powstała z mężczyzny, tak mężczyzna rodzi się przez kobietę. Wszystko zaś pochodzi od Boga» (1 Kor 11,11-12)”[6].

Co mają znaczyć słowa Balthasara o tym, że „w kobiecie wciela się istota Kościoła”? Otóż w Piśmie Świętym obrazem Synagogi-Kościoła jest Niewiasta-Maryja: „Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12,1). Podobnie obrazem Kościoła staje się Niewiasta-Oblubienica: „Chodź, ukażę ci Oblubienicę, Małżonkę Baranka” (Ap 21,9), tak że ostatecznie „Duch i Oblubienica mówią” razem: „Przyjdź” (Ap 21,17).

3. „Synowie wasi i córki wasze prorokować będą” (Dz 2,17)

Udział kobiet w dziele Bożym wspólnoty wierzących nie jest absolutną nowością chrześcijaństwa. W czasach sędziów „sprawowała sądy nad Izraelem Debora, prorokini, żona Lappidota” (Sdz 4,4). Kobiety zasługiwały na miano fundamentów Ludu Bożego — przy ślubie Booza z Rut wołano: „Niech Pan uczyni kobietę, która wejdzie do twojego domu, podobną do Racheli i Lei, które to dwie niewiasty zbudowały dom Izraela” (Rt 4,11). Oprócz Księgi Rut kobiety dały nazwy innym księgom Starego Przymierza: Judyty („Tyś chlubą wielką Izraela, tyś wielką dumą naszego narodu” — Jdt 15,9) i Estery (która była „wspólniczką bez skazy we władzy królewskiej” — Est 8,12n). Prorok Joel zaś głosił, że znakiem czasów mesjańskich będzie dla ludzi udział w namaszczeniu przez Ducha Świętego niezależnie od kulturowych i społecznych podziałów:

„I wyleję potem Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą […] nawet na niewolników i niewolnice wyleję Ducha mego w owych dniach” (Jl 3,1.2).

Na ten fragment proroczej zapowiedzi powołał się w swojej katechezie w uroczystym dniu Pięćdziesiątnicy inaugurującym publiczną misję Kościoła św. Piotr Apostoł. Powtórzył za prorokiem starego Izraela, mówiąc: „Spełnia się przepowiednia proroka Joela: […] «będą prorokowali synowie wasi i córki wasze»” (Dz 2,17). Zsyłanie Ducha Świętego na Kościół nie ustaje od tamtego dnia. Przez dwa tysiące lat historii Kościoła jego synowie i jego córki wspólnie i zgodnym głosem „prorokują”, choć z różnym odcieniem, w różnych rolach i w odmiennych aspektach.

Wyraźnie widać tę odmienność daru na przykładzie niedawno mianowanych Doktorów Kościoła. Początkowo wahano się, jeszcze kilkadziesiąt lat temu, czy kobieta w ogóle może być kandydatem do takiego miana w Kościele. Powoływano się przy tym na apostolskie przestrogi: „Jak to jest na wszystkich zgromadzeniach świętych, kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć” (1 Kor 14,34) oraz: „Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam” (1 Tm 2,12). Wahaniom tym zdecydowanie położył kres Paweł VI, ogłaszając w roku 1970 Doktorami Kościoła św. Teresę od Dzieciątka Jezus i św. Katarzynę ze Sieny, a kontynuował ten kierunek Jan Paweł II ogłaszając w roku 1997 Doktorem św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Jest to oczywisty dowód kierunku ewolucji, jaki przybiera w Kościele zrozumienie proroczej i apostolskiej zapowiedzi: „synowie wasi i córki wasze prorokować będą”.

Jan Paweł II zauważa specyfikę stylu owego kościelnego „prorokowania”, podkreślając, że istnieje szczególny „geniusz kobiecy”, którego potrzebuje Kościół. W głoszeniu tego samego orędzia i tych samych podstawowych wartości Ewangelii „geniusz” ten pozwala na ubogacenie Kościoła przez odmienne akcenty w posłudze mężczyzn i w posługiwaniu kobiet[7]. W odniesieniu do kobiety akcentem tym będzie zawsze macierzyństwo, różnie realizowane, czy to na sposób naturalny w małżeństwie, czy na sposób duchowy w życiu konsekrowanym. W sposób szczególnie wymowny wyraża tę prawdę określenie „zaślubiny”. Słowo to wskazuje na bezinteresowny dar z siebie oblubienicy wobec oblubieńca. Kobieta staje się w ten sposób „zaślubiona”, a to albo przez sakrament małżeństwa, albo na sposób duchowy, przez zaślubiny z Chrystusem[8].

4. Model pojednania: wieża Babel czy dzień Pięćdziesiątnicy?

W rozważaniu roli kobiety w życiu Kościoła nasze powołanie się na symboliczną wartość dnia Pięćdziesiątnicy ma jeszcze głębsze znaczenie. Może pokazać właściwy model pojednanej różnorodności eklezjalnej wspólnoty, nie na wzór zubażającego ujednolicenia wieży Babel, lecz wzorem ubogacającej komplementarności Ducha Świętego. Teologowie ostatnio odkrywają na nowo przeciwstawność tych dwóch momentów historii zbawienia[9], niech więc wątek ten posłuży nam do zakończenia odkrywania upragnionego modelu rzeczywiście ewangelicznego współposługiwania kobiet i mężczyzn w Kościele.

Trudno zaprzeczyć, że przedsięwzięcie zbudowania wieży Babel miało w sobie coś z porywającej próby przezwyciężania podziałów międzyludzkich i jednoczenia ludzkości. Sygnalizują to biblijne słowa: „mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa” (Rdz 11,1) oraz: „zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba, i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi” (Rdz 11,4). Była to jednak próba „totalitarnego monolitu cywilizacji wieży Babel”[10]. Pojednanie oparte o plany i siły czysto ludzkie, bez otwartości na łaskę Bożą, prowadziło do zatracenia bogactwa różnic powołań, zmierzało do jedności przez zaprzeczanie istniejącym różnicom, a jeśliby one wystąpiły — przez ich likwidację.

„Projekt Pięćdziesiątnicy” — jeśli można się tak wyrazić — miał zupełnie inny początek: był niespodziewanym darem Boga i jako taki z wdzięcznością został przyjęty. Pojednanie nie miało mieć charakteru uniformizmu miażdżącego różnice, ale raczej postać wspólnej wędrówki pod natchnieniem Ducha osób różnorodnych i właśnie przez to mogących się wzajemnie ubogacać. Symbolicznie oddają to słowa biblijnego opisu:

„Partowie i Medowie, i Elamici i mieszkańcy Mezopotamii, Judei oraz Kapadocji, Pontu i Azji […] słyszymy ich głoszących w naszych językach wielkie dzieła Boże” (Dz 2,11).

Jedno i to samo orędzie staje się siłą jednoczącą ludzi, którzy nie przestają być odmienni i różnorodni. Jedność Ducha Świętego nie jest uniformizacją.

A mówiąc językiem współczesnego Kościoła i językiem Jana Pawła II, wszyscy chrześcijanie powinni być aktywnymi członkami Kościoła, gdyż wszyscy są ochrzczeni i bierzmowani. Kobiety i mężczyźni mają udział w urzędzie kapłańskim, proroczym i królewskim Chrystusa, upoważnieni są więc na równi do udziału w podstawowym apostolacie Kościoła, czyli w ewangelizacji. Nie chodzi więc o przeciwstawianie kobiety mężczyźnie, ani o ich rywalizację. Podstawowe, łączące ich wartości, są przecież wspólne. Zyskują one jednak odmienne zabarwienia i akcenty w mężczyźnie i kobiecie, stając się źródłem bogactwa dla Kościoła i świata[11].

Przypisy

[1] Por. Jan XXIII, Encyklika Pacem in terris, AAS 55(1963), s. 267-268.
[2] Jan Paweł II, Adhortacja Christifideles laici, 49.
[3] Sobór Watykański II, Dekret o apostolstwie świeckich Apostolicam actuositatem, 9.
[4] Jan Paweł II, Christifideles laici, 49.
[5] Kongregacja Nauki Wiary, Deklaracja w sprawie dopuszczenia kobiet do kapłaństwa urzędowego, AAS 69(1977), s. 115.
[6] H.U. von Balthasar, Neue Klarstellungen, Einsiedeln 1979, s. 115.
[7] Por. Jan Paweł II, Anioł Pański, 23 VII 1995, Kobieta w społeczeństwie, „L’Osservatore Romano” (wyd. polskie), 16(1995), nr 10, s. 52.
[8] Por. Jan Paweł II, Mulieris dignitatem, 21.
[9] Por. np. G. Chéreau, De Babel à la Pentecôte: histoire d'une bénédiction, „Nouvelle Revue Théologique” (2000), nr 1, s. 19-36.
[10] Tamże, s. 21.
[11] Por. Jan Paweł II, Kobieta w społeczeństwie, „L’Osservatore Romano” (wyd. polskie), 16(1995), nr 10, s. 52.