Ścieżką ewolucji do Boga Stworzyciela - Wstęp

bp Andrzej Siemieniewski

Ścieżką ewolucji do Boga Stworzyciela




WSTĘP

„Znane z przeszłości konflikty między religią a nauką
należy przypisać nieporozumieniom […].
Naukę mogą tworzyć tylko ludzie przeniknięci pragnieniem prawdy i zrozumienia.
To odczucie wypływa jednak ze sfery religijnej. Należy do niej wiara,
że prawidła rządzące istniejącym światem są racjonalne, czyli zrozumiałe dla umysłu.
Nie mogę sobie wyobrazić prawdziwego naukowca bez tej głębokiej wiary.
Można wyrazić tę sytuację takim obrazem:
Nauka bez religii kuleje; religia bez nauki jest ślepa”[1]
(Albert Einstein)


a. Co łączy chrześcijanina i ateistę?

Grudniową porą 2009 roku włoski dziennik „Il Giornale” donosił o niecodziennym sporze w rzymskiej Szkole Podstawowej im. Jana Piageta. Sprawa dotyczyła nowej nauczycielki, która pojawiła się tam tydzień wcześniej. Nowa pani od włoskiego miała wszystkie potrzebne naukowe tytuły, praktykę zawodową i zdobyła wymagane nauczycielskie stopnie. A jednak grupa rodziców – niewielka, co prawda – wystąpiła z energicznym sprzeciwem wobec tej zmiany. Dlaczego? Otóż nowa nauczycielka, Annalisa Falasco, była siostrą zakonną. Należała do Zgromadzenia Najświętszej Maryi Panny Pocieszycielki. Jedna z protestujących, matka Valeria, ucznia klasy IIc, wołała rozgorączkowana: „Chciałabym wiedzieć, co powie ta nauczycielka, kiedy mój Valerio zapyta, skąd wziął się świat! Jestem ateistką i uważam, że szkoła publiczna ma pozostać laicka!”.

Zostawmy na boku sedno tej sprawy, którą zresztą znakomicie naświetlił sam dziennik „Il Giornale”[2]. Zwróćmy uwagę na drobniejszy szczegół zawarty w zdaniu: „Co powie ta nauczycielka, kiedy się ją zapyta, skąd wziął się świat”. Cóż, zapewne bardzo prosto można byłoby zaspokoić tę ciekawość i po prostu zapytać o to siostrę nauczycielkę. Ale protestująca mama ewidentnie uważała, że pytać nie ma potrzeby. Dlaczego? Jak się wydaje, przy tej okazji ujawnił się tu głęboko zakorzeniony stereotyp: po cóż pytać przedstawicielkę Kościoła, skoro i bez pytania doskonale wiemy, jaka będzie odpowiedź! Czy jednak rzeczywiście doskonale to wiemy? Czy znamy zróżnicowaną i pełną niuansów odpowiedź, której w ciągu dwudziestu wieków swojej historii zwykł udzielać Kościół na pytanie o pochodzenie kosmosu, życia na ziemi, a wreszcie o pochodzenie człowieka?

Stereotypom takim ulegają zresztą nie tylko ateiści. Trzeba nam także uderzyć się we własne piersi i przyznać, że często podobnym nieugruntowanym poglądom hołdujemy sami. Tak, katolicy bywają tu nie bez winy.

Gerhard Lohfink to wybitny katolicki teolog i wieloletni wykładowca Uniwersytetu w Tybindze. Niedawno – jak najsłuszniej zresztą – przystąpił do polemiki z przedstawicielami tzw. nowego ateizmu i przytoczył przy tej okazji następującą historyjkę:

„Kiedy pewnego dnia żona anglikańskiego biskupa Worcester usłyszała o Darwinie i o właśnie opublikowanej teorii ewolucji, miała zawołać: «Broń Boże, aby to miała być prawda, a jeśli to prawda, to lepiej żeby nikt się o niej nie dowiedział!»”[3].

Aż chciałoby się ironicznie zawołać: Co za celna anegdota! Jak dobrze oddaje najpierw ulubiony stereotyp niezbyt inteligentnej kobiety. Następnie jak świetnie ilustruje stereotyp ograniczonego chrześcijanina: co tam wierzący mogą wiedzieć, a już zwłaszcza biskupi i ich żony! Ponadto całe to zdarzenie jest nadzwyczaj zabawne i świetnie wypada w opowiadaniu. Ma więc same zalety. Ściśle mówiąc, prawie same: ma jedną, drobną, co prawda, wadę. Wprawdzie żona biskupa Worcester „miała tak właśnie zawołać”, ale niestety, nie zawołała… Jaka szkoda! Historyjka ta nie jest prawdziwa, choć przytoczona przez znamienitego katolickiego teologa. Co gorsza, utrwala fałszywe stereotypy postawy chrześcijan wobec ustaleń lub hipotez nauk przyrodniczych.

Nawiasem mówiąc, dziwnym zbiegiem okoliczności starsze panie mają szczęście do występowania w czołowej roli tego typu historyjek. Najsłynniejszy współczesny astrofizyk też zaczyna swój popularny wykład współczesnej kosmologii od takiej anegdoty:

„Jakiś czas temu pewien znany uczony (podobno był to Bertrand Russell) w trakcie publicznego wykładu opisywał, w jaki sposób Ziemia krąży wokół Słońca. […] Pod koniec wykładu pewna starsza pani wstała i rzekła: «Opowiada pan głupstwa! Przecież świat jest płaski i opiera się na grzebiecie gigantycznego żółwia». Uczony z uśmiechem odpowiedział: «A na czym spoczywa żółw?». Starsza pani odparła: «Jesteś sprytny, młody człowieku, bardzo sprytny. Ale tam są żółwie, aż do samego dołu!»”[4].

Zalety i wady tej z kolei historyjki widzimy gołym okiem: są zupełnie takie same jak w przypadku poprzedniej. Jak widać, ani status katolickiego teologa, ani sceptycznego astrofizyka nie chroni przed uleganiem powabom czegoś, co Anglosasi nazywają urban legend – miejską legendą. Czy nie warto więc poświęcić nieco czasu, aby w mniej legendarny, a bardziej rzeczowy sposób zaznajomić się z podejściem przekonanych chrześcijan do nauki o przyrodzie, zwłaszcza w kwestii właściwego rozumienia opisu stworzenia z Księgi Rodzaju?

b. Jak zwyciężyć wroga sprzed dwustu lat
Rok 2006 okazał się niezwykły dla popularyzacji debat o nauce, a konkretnie o znaczeniu biologicznej teorii ewolucji dla religii. Jesienią tego roku ukazała się książka Richarda Dawkinsa Bóg urojony[5]. Pozycja ta zapowiadana jest we wstępie jako dzieło „jednego z trzech spośród najwybitniejszych współczesnych intelektualistów, którzy znani są szerokiej publiczności” (obok Umberto Eco i Noama Chomskiego). Jego książka utrzymywała się przez prawie rok na liście bestsellerów „New York Timesa”, wydano ją w milionach egzemplarzy w kilkudziesięciu językach świata. „Dawkins nie oszczędza bogów we wszelkich ich postaciach”, kierując „ostrze swej krytyki przeciw (nielogicznemu) «Boskiemu Zegarmistrzowi», «odkryciu» oświeceniowych myślicieli; rozpoczyna swą krytykę od logicznej wiwisekcji najczęściej przywoływanych argumentów za istnieniem Boga”, czytamy dalej w zachęcającym do lektury wstępie.

„Boski Zegarmistrz” to negatywny bohater wcześniejszej książki Dawkinsa z roku 1986: Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany[6]. Dawkins odwołuje się tu do analogii rozsławionej przez Williama Paleya w książce: Teologia naturalna[7]. Książka ta, opublikowana w roku 1802, stanowiła podsumowanie całożyciowej refleksji Paleya, która przypadła na koniec osiemnastego wieku. Na pięćdziesiąt lat przed powstaniem teorii Darwina Paley złożoność żywych organizmów traktował jako dowód istnienia Boskiego Stworzyciela życia na ziemi mocą takiej oto analogii: jeśli ktoś znajdzie zegarek na plaży, będzie się domyślał istnienia zegarmistrza, który go skonstruował; gdy ktoś odkrywa, jak skomplikowane jest oko bądź kości dłoni – domyśla się istnienia Stwórcy.

Sto pięćdziesiąt lat po opublikowaniu przemyśleń Darwina na temat ewolucji Dawkins podjął bezkompromisową walkę z teologiczną teorią sprzed dwustu lat, podkreślając nieustannie braki w rozumowaniu swojego polemisty sprzed wieków. Zachwyceni czytelnicy podziwiali żelazną logikę Dawkinsa, odwoływanie się przez niego do najnowszych osiągnięć biologii molekularnej, nieugięty zapał do walki z religią w imię nauki.

Rzecz jednak ciekawa: o ile intelektualne armaty Dawkinsa to nowoczesny produkt czerpiący materiał z najnowszych osiągnięć myśli biologicznej, o tyle cel, w który mierzy, jest przecież leciwy. To prawda, że w chrześcijaństwie znany jest argument podobieństwa Boga Stwórcy do Zegarmistrza Świata, którego zdolności możemy poznać, badając subtelność konstrukcji kręgu szyjnego lub oka ssaka. Z początkiem osiemnastego wieku była to idea nowatorska i w miarę nowoczesna w swoim odwoływaniu się do tak wielu odkryć siedemnastowiecznej biologii i astronomii. Ale co nieco zmieniło się w akademickiej teologii przyrody od tamtych czasów, w końcu minęło już dobrze dwieście lat.

Czy można wyobrazić sobie dyskutanta, który z zacięciem polemizowałby ze słabymi punktami teorii cieplika tak dobrze tłumaczącej ponad dwieście lat temu zjawisko ogrzewania się ciał? Czy znajdzie się ktoś wywodzący, jak ograniczonym umysłem był Lavoisier piszący w osiemnastym wieku swoje elaboraty o fluidach ciepła, dziś rzeczywiście powszechnie uznanych za nieistniejące? Oczywiście potraktowano by to jako ciekawostkę z pogranicza niedorzeczności: czyż można z powagą czytać polemiki podjęte z pozycji wiedzy posiadanej przez nas dziś, a niedostępnej myślicielom sprzed wieków? Argumenty akademickiej teologii przyrody sprzed dwustu lat wydają się zabytkowe. Branie ich szturmem może sprawiać wrażenie, ale tylko na tych, którzy są nieświadomi, że podobnie jak rozwijają się nauki przyrodnicze, tak i teologiczna refleksja nad nimi, zwana teologią naturalną, nie stoi w miejscu.

c. Co przed nami?
Mając to w pamięci, przystąpimy do wędrówki szlakami historii spotkania wierzących czytelników Księgi Rodzaju z rozwijającymi się naukami przyrodniczymi. Niech będzie to wędrówka nietypowa, polegająca mianowicie na cofaniu się w czasie. Zaczniemy więc w części pierwszej od tego okresu, w którym sami żyjemy, aby stopniowo dojść do czasów samego Karola Darwina i przekonać się, jak faktycznie wierzący chrześcijanie przyjęli jego teorie. A nawet, być może, uda nam się odkryć zaskakująco inspirujące teksty zamieszczone w darwinowskim bestsellerze z 1859 roku O pochodzeniu gatunków.

Na tym nie poprzestaniemy. W drugiej części będziemy cofać się nadal. Niemiecki kardynał, Mikołaj z Kuzy, następnie doktorzy Kościoła katolickiego: św. Bonawentura i św. Tomasz z Akwinu, będą nam towarzyszyć aż do serca średniowiecza. To niezmiernie ciekawe: spojrzeć na biblijne opisy stworzenia ich oczami. Zatrzymamy się też na chwilę przy postaci uczonego benedyktyna brytyjskiego, Alkuina, który pomoże nam zrozumieć, jak podchodzono do Księgi Rodzaju w ósmym wieku.

Czy św. Augustyn i św. Bazyli zasługują na miano starożytnych kryptoewolucjonistów? O tym przekonamy się w trzeciej części naszej intelektualnej wędrówki, dochodząc zresztą do początków chrześcijaństwa. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak wyruszyć w drogę.


Przypisy

[1] A. Einstein, Out of My Later Years, za: H. Hewitt (red.), Searching for God in America, Dallas 1996, s. 356. Trzeba jednak dodać, że Einstein w tym samym miejscu głosi, iż religie powinny zrezygnować z idei osobowego Boga. Argument, który tu przytacza, jest równie stary jak sama religia: trudność pogodzenia wszechmocy Boga z Jego dobrocią.
[2] R. Farina, Se la prof è suora il velo non piace più, „Il Giornale” z 11 XII 2009 r. Dziennikarz trafnie zauważył, że w szkole przede wszystkim nie ma miejsca na dyskryminację dzielącą ludzi na tych, którzy mają pełne prawa (np. pracy w szkole), i tych, którzy takich praw nie mają.
[3] G. Lohfink, Jakie argumenty ma nowy ateizm? Krytyczna dyskusja, Wrocław 2009, s. 55; por. B. Switek, Darwin and the Bishop’s Wife.
[4] S. Hawking, Jeszcze krótsza historia czasu, Poznań 2005, s. 9; por. Turtles All the Way Down, w: Wikipedia.
[5] R. Dawkins, Bóg urojony, tłum. P. Szwajcer, Warszawa 2007 (The God Delusion, London 2006).
[6] Tenże, Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany, tłum. A. Hoffman, Warszawa 1994 (The Blind Watchmaker, New York 1986).
[7] W. Paley, Natural Theology, London 1802.


Tags: